never fear shadows - Page 4
TESTOWE FORUM

Join the forum, it's quick and easy

TESTOWE FORUM
TESTOWE FORUM
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
5/9/2020, 20:39
First topic message reminder :











読命 ― jeden z Trójki Szlachetnych Dzieci ― bóg nocy i księżyca zabójca Ukemochi, bogini żywności ― W Y G N A N Y
Shin

Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
26/12/2020, 02:42
— A więc to prawda.
Głos kobiety przeszył ciszę jak strzała, tracąc impet gdzieś daleko za Tsukuyomim. Co dało się wyczuć w barwie jej tonu? Zaskoczenie, że plotki odnośnie niemocy okazały się prawdziwe? Zaciekawienie, bo to rzadkość, by dostrzec wyższe w hierarchii yōkai na skraju swoich możliwości? A może zadowolenie, bo w konfrontacji ze zwykłym człowiekiem wydawał się teraz mizerny, wiotki i przykry, dokładnie taki, jakiego można by pokonać ledwie jednym szturchnięciem? Miała swoją szansę. Nie mogła go wprawdzie dostrzec, jednak intuicyjnie wyczuwała, że tracił siłę aury i arogancję.
Cóż za ironia.
Zmrużył mocniej sine powieki. Wąskie ślepia przypominały dwa drogocenne kamienie, od których odbija się migotliwe światło, choć przeczyło to wszystkim prawom logiki — bo żadnego źródła oświetlenia tu nie było. Bóstwo Nocy doskonale jednak widziało nawet w tak głębokich ciemnościach, więc gdy kobieta uniosła dzierżący w dłoni sztylet, skrzywił się na chwilę, cofnął głowę i wyprostował plecy. Napięcie mięśni sprawiło obfitszy wyciek krwi; mimo tego twarz pozostała bez wyrazu.
Słuchał jej, w ogóle się nie odzywając. Kikyō się obnażyła, ale nie było w tym nic słabego; przypominało raczej obnażenie kłów przez dzikiego kota, a nie obnażenie się do naga, by pozostać marnym i nieosłoniętym. Ta zasadnicza różnica sprawiała, że nie można było wrzucić dziewczyny do jednego wora z innymi. Miała w sobie coś, co przynajmniej teraz przypominało Tsukuyomiemu godność.
Koścista dłoń powoli zsunęła się ze ściany, o którą cały czas się opierał — stanął zatem prosto i dumnie przed wycelowanym weń ostrzem, przypatrując się z góry jej twarzy. Kilka kosmyków opadało kobiecie na policzki, na odsłoniętym nadgarstku dostrzegł lekkie zaczerwienienie. Cios od jednego z shiryō?
Nie mogło to być niczym groźnym, bo ruchy Kikyō nie straciły na płynności. Odsunęła rękę jakby żadna z tkanek nie została uszkodzona. Ramiona Tsukuyomiego automatycznie opadły, a on sam wypuścił powietrze przez zęby; dałoby się wychwycić ciche, styrane westchnięcie, gdyby nie zagłuszyła go mowa czarnowłosej. Mogła za to wyczuć jego oddech, bo niemal w tym samym momencie sięgnęła do jego szczęki. Palce, którymi go dotknęła, były ciepłe.
Sojusz. Krótki.
Haniebna myśl.
Nie przytaknął jej, ale tym razem także nie zaprzeczył. Był jak bezlitośnie milcząca rzeźba, w którą wstąpiły wprawdzie boskie siły, umożliwiając przynajmniej przeniesienie się z holu do biblioteki, ale nic ponadto. Drzwi zamknęły się za nimi z miarowym szuraniem.
Czarnowłosy oparł się ciężko o komodę, na której na podstawkach oparto japoński miecz. Wcześniej, gdy drzemał wśród ksiąg, wiele z tomów poukładał na blacie tego mebla, zostawiając przeczytanie ich na później. Nie sądził wtedy, że ledwie kilka godzin później będzie zmuszony odeprzeć atak setek podrzędnych demonów, które co prawda nie stanowiły zagrożenia same w sobie, ale ich liczebność, zwłaszcza tuż przed nowiem, była dla niego wyniszczająca. Wiedział co znaczy stać na samym krańcu urwiska i patrzeć prosto w otchłań.
Nie przeżyjesz spotkania z Hachimanem. — Przez słabość swojego głosu przypominał teraz pijaczynę, którego struny głosowe niemal do reszty się pozrywały. Bardziej charczał niż mówił, a mimo tego zachował znane brzmienie, którym posługiwali się tylko cesarzowie i władcy; podobnej nuty nie można było wyplenić żadnym wymęczeniem. W pełni przytomny wzrok wciąż kierował ku Kikyō. — Potrafisz rozprawić się z yōkai, zapewne z całkiem potężnymi, ale nad Hachimanem sama Amaterasu nie ma pełnej władzy. Cóż jest na tyle cennego, by ryzykować swoim...
— Tsukuyomi-sama! — Pisk przedarł się przez spokojną atmosferę, rozrywając ją na strzępy. Narastał jak kula śnieżna, pierwsze sylaby były ledwie szeptem, ale ostatnie krzykiem. — Tsukuyomi-sama! Mam ją! Mam!
Nadgarstek mężczyzny wydawał się połączony z dłonią tylko za pomocą skóry, gdy bóstwo machnęło ręką, odsuwając shioji na tyle, by do środka wdarły się prędkie, bose kroki. Nie było ciała, nawet cienia, jednak słuch wychwytywał drobne stopy uderzające w deski, a potem nagłe padnięcie na kolana — stuknęły stawy. W chwilę później pojawił się wreszcie zarys niewielkiego stworzenia, które z twarzą opartą o przylgnięte do podłogi dłonie, kłaniało się przed panem pałacu. Malec nabierał kolorów i kształtów.
Ato-oi-kozō byli zasadniczo niegroźni. Z natury nie wyrządzali żadnych szkód — okazywali się dokładnie tym, na co wyglądali. Niepozornymi, głodnymi dziećmi, które drepczą za turystami, obserwując ich zza pni i spomiędzy gałęzi krzewów. Ubrani w zwierzęce skóry i kapelusze przypominające grzyby często wtapiali się w otoczenie, jednak tutaj, na tle surowych ścian biblioteki, mały chłopiec w grubej, rudej kurtce z wiewiórczego futra, zwracał na siebie uwagę.
Gdzie jest? — zachrypłe pytanie Tsukuyomiego poruszyło niespokojnie młodzikiem.
— Znów zgubiła się w górach, panie — wyrzucił jednym tchem Ato-oi-kozō. — Śledzimy ją, a ona nas nie zauważa. Próbowaliśmy się z nią bawić. Jest tak jak powiedziałeś, panie, ona nic nie rozumie! Czy mamy cię zaprowadzić do niej?
Duch, raportując, zerknął nieśmiało spod swojego kapelusza, ale szybko opuścił wzrok z powrotem. Zimne oczy Tsukuyomiego nawet na sekundę nie uraczyły posłańca spojrzeniem. Zastanawiał się nad czymś i bez wątpienia wszystkie jego myśli krążyły teraz wokół stojącej obok kobiety. Kiedy odezwał się po chwili, brzmiał zdecydowanie płynniej.
Zostanę tutaj, by przypilnować Tsuki no Kyūden. Sprowadź jak najbliżej torii. Resztą zajmie się Kikyō.
Chłopiec, choć zdawało się to niemożliwe, ukłonił się jeszcze głębiej. Tsukuyomi wyczytał z jego przepełnionego pytaniami umysłu, że się zawahał; jak każdy mieszkaniec Księżycowego Pałacu wiedział, że Kikyō była człowiekiem. „Jak miałaby przejść do ludzkiego świata, skoro nie ma pełni? Przekraczając torii, czeka ją śmierć” — głowił się chaotycznie, przywołując na ustach Tsukuyomiego lekki uśmiech. Ani Ato-oi-kozō, ani żadne inne yōkai, nie wiedziały wszystkiego.
Śpiesz się.
Na rozkaz chłopiec poderwał się z ukłonu, a wybiegając na hol był już tylko samym dźwiękiem. Jego kroki zniknęły po raptem pięciu sekundach; wystarczająco szybko, by zdążyć wyprostować ramiona, wyprężając pierś. Ostrze shiryō, dowódcy ofensywy, zaorało tors Tsukuyomiego z lekkością noża przecinającego miękki, rybi brzuch. Zniszczyło także piękną yukatę, jaką na siebie przywdział; miała barwę wieczornego nieba, intensywnie fioletowego, z łagodnym przejściem w granat. Teraz materiał był jednak brudny i przesiąknięty lodowatą cieczą, której srebrna barwa w niczym nie przypominała krwi.
Palce Tsukuyomiego wsunęły się w ranę aż po nadgarstek; wyciekło więcej gęstej posoki, ściekała niżej, wchłaniając się w pas zaciśnięty w biodrach.
W ramach naszego paktu, przyprowadź mi , dziewczynę zwabioną przez Ato-oi-kozō. Niech pozostanie żywa, ujmij ją słowem lub gestem, aby przekroczyła próg do moich ogrodów — więcej nie musisz robić. — Wysunął rękę z głębokiego rozcięcia i wyciągnął opuszki w stronę dziewczyny. Obrócił dłoń wnętrzem do góry. — Spij jak najwięcej. Krew z mojej krwi da ci szansę, by przejść przez torii. — Tłuste krople drżały na jego knykciach, zrywały się jak zbyt ciężki owoc i bezdźwięcznie rozbryzgiwały malutkimi plamkami na podłożu. Utrzymany uśmiech mężczyzny powiększył się o ledwie milimetr, ale nawet tak skąpa zmiana dała piorunujący efekt. Z postaci wynędzniałej, zrezygnowanej, wściekłej przemienił się w rozbawionego, choć chudego księcia. W kącikach oczu czaiły się iskry. — W zamian nie tylko zdradzę ci miejsce pałacu Hachimana, ale pójdę tam z tobą.

✩ ☾ ✩

Promienie słońca kładły się ciepło na koronach drzew, jednak gęste ulistnienie sprawiało, że górski las wydawał się raczej mroczny. Nieliczne przebłyski przedzierały się przez gałęzie, cętkując złotem roztańczoną postać. Smukłe nogi prowadziły ją płynnie przez ścieżkę, dłonie unosiły się i opadały w nieznanym nikomu tańcu. Długi, ciemny warkocz obijał się o nagie plecy dziewczyny. Miała rozbawione spojrzenie i szeroki uśmiech dziecka. W gruncie rzeczy tym właśnie była — dzieckiem w ciele dorosłej osoby.
Choć ciało dożyło dwudziestej wiosny, charakter zatrzymał się w okresie wczesnej młodości. Rodzice Mariki składali liczne błagania do bogów o uzdrowienie swojej pociechy; była wprawdzie urodziwa i niejeden kawaler słał prośby o jej rękę, ale brak manier i niezrozumienie prędzej czy później odpędzały od siebie zalotników. Zdawało się, że mężowie woleli kobiety niewykształcone, wszak nad takimi łatwiej było zapanować — istniały jednak pewne granice i to właśnie z ich powodu nikt nie chciał wiązać się z kimś o tak wielkiej ułomności.
Marika żyła jednak pełnią; tańczyła, śmiała się, ciekawiła jak wszystkie dzieci, a świat, który innym wydawał się przerażający, dla niej stanowił pole do zabawy. Nie obawiała się lasu; bywała tu zbyt często, właściwie zawsze, gdy tylko rodzice spuścili z niej wzrok. Ojciec wczesnym rankiem wybywał z domostwa, by cały dzień przeznaczyć na obróbkę bambusa; matka z kolei trudniła się tkactwem, przez które od lat musiała nosić ciasno zawiązane bandaże wokół swoich dłoni i długich palców. Pracowała ciężko w domu i choć była na miejscu, niejednokrotnie traciła córkę z pola widzenia, na rzecz skoncentrowania się na tworzonym materiale.
Tak było tym razem. Minie jeszcze jakiś czas, nim zorientuje się, że córka, bawiąca się w ogrodzie, oddaliła się w las. Marika wprawiła sukienkę w ruch, okręcając się dookoła własnej osi — zrobiła to na oczach trójki Ato-oi-kozō, która nadzorowała jej trasę, nakierowując dziewczynę ku Księżycowemu Pałacowi różnymi odgłosami i szelestem.
Shin
Kikyou
Jack Russel Terrier Opętany
27/12/2020, 15:57
Po przekroczeniu progu biblioteki i gdy jasny blask świec rozświetlił otoczenie, jej wzrok bez jakiegokolwiek skrępowania opadł na głęboką ranę przecinającą tors mężczyzny. Przyglądała mu się z fascynacją wynikająca głównie z niesamowicie pięknego koloru posoki. Im dłużej wpatrywała się w nią, tym bardziej była oczarowana tym niespotykanym zjawiskiem, walcząc z nieodpartą chęcią dotknięcia boskiej krwi.
A więc bogowie również krwawią, pomyślała odzyskując zmysły i czystość umysłu dopiero w momencie, w którym z ust Tsukuyomiego padły pierwsze słowa. Nawet nie skrzywiła się, kiedy je dosłyszała. Nie było miejsca na jakąkolwiek arogancję czy też pustą pewność siebie. Oboje doskonale wiedzieli, że dziewczyna nie miała jakichkolwiek szans w starciu z Hachimanem. A mimo to... mimo to była gotowa zaryzykować wszystko to, co miała. Nie tylko życie czy też godność, ale również swą duszę, skazując ją na wieczne cierpienie oraz potępienie. Nie odezwała się słowem, w milczeniu wpatrując się w boga. Zdawało jej się, że od ostatniego ich spotkania zmniejszył się, zmizerniał, stał cieniem własnej potęgi. Miała wrażenie, że gdyby do niego podeszła to mogłaby zetrzeć go delikatnym dotknięciem.
Drgnęła, gdy do biblioteki wtargnął Ato-oi-kozō. W pierwszej sekundzie była gotowa zasłonić boga Nocy swym ciałem i odpędzić niespokojną duszę, lecz widząc spokój, jaki malował się na bladej twarzy ciemnowłosego, nie drgnęła ze swego miejsca nawet o milimetr.
Wsłuchiwała się w tajemniczą wymianę zdań pomiędzy nimi, a w jej głowie bardzo szybko zaczął nakreślać się plan, który został dla niej przyszykowany. Dopiero teraz jej kamienna mimika poddała się skrzywieniu, aż wreszcie usta ugięły się w sardonicznym uśmiechu.
- Jesteś okrutny, panie. - powiedziała cicho, a w jej oczach zamigotał szczery smutek.
Podeszła do niego bez zawahania i złapała za nadgarstek, unosząc wyżej, a samej nieznacznie pochyliła się. Ciemne włosy zsunęły się z jej ramion łaskocząc ciało mężczyzny pod nią.
Jeżeli miał to być test na jej wierność i lojalność... - zadrżała na krótki, ledwo wyczuwalny moment, choć Tsukuyomi bez problemu mógł to wyczuć.
Kimże więc ona była, skoro zgodziła się na przyprowadzenie niewinnej istoty, by została pożarta? Stała się tym, czym gardziła, skąpana w czystej hipokryzji. Zamierzała poświęcić niewinne istnienie w zamian za swoje własne cele i plany. Kiedy to stała się tak egoistyczna i przesiąknięta okrucieństwem do szpiku kości?
Wysunęła język i wpierw posmakowała metaliczno-srebrnej posoki, a potem spiła ją, czując, jak jej ciepło rozchodzi się po jej ciele, dociera do każdego zakątka komórki.
Właśnie roztrzaskiwała na drobne kawałki wszystko to, co budowała przez te wszystkie lata. Zniszczyła to.
Dla NIEJ warto, dobrze o tym wiesz.
- Obyś dotrzymał obietnicy. - szepnęła, unosząc głowę, by spojrzeć mu w oczy, jednocześnie ścierając kciukiem krew mężczyzna ze swego kącika ust.

* * *


Przyglądała jej się przez chwilę siedząc na gałęzi drzewa. Wystarczyło krótkie spojrzenie na nieznajomą aby wiedzieć, że jest zwykłym dzieckiem w ciele dorosłej kobiety. Zacisnęła mocniej usta w wąska linię, zeskakując z gałęzi próbując oczyścić umysł. Wiedziała, co trzeba zrobić. Miała zostać żywa, to wszystko.
Bezszelestnie wyłoniła się spomiędzy drzew, stając na drodze dziewczyny.
Jeszcze nim tu przybyła, gdy odwiedziła w pierwszej kolejności pokój, który do tej pory stanowił jej kwaterę, szukała jakiś innych rozwiązań. Ale to nie była historia ze szczęśliwym zakończeniem, a ona nie była główną bohaterką, której zawsze wszystko się udaje i która jest krystalicznie czysta. Im dłużej nad tym się zastanowić, to bardziej pasowała na antagonistę, i to takiego gorszego sortu. Pozbawiła wielu ludzi życia, choć ci z pewnością do niewinnych nie mogli należeń, odprawiła wielu youkai, sprawiła, że ona została...
A teraz zamierzała przyczynić się do śmierci dziecka.
Uśmiechnęła się lekko do dziewczyny, nie czekając na jej reakcję doskoczyła do drobnego ciała wyciągając dłoń w jej stronę i dmuchnęła białym proszkiem prosto w jej oczy oraz nos. Od razu złapała jej ciało, nim to zdołało się osunąć i spaść ze schodów.
Pył z konwalii stanowił co prawd silny i szybko działający środek nasenny, ale nie trwał zbyt długo. Przywarła mocniej do ciała dziewczęcia i pogładziła ją po włosach, niemal w czułym geście.
- Wybacz mi za to, co właśnie robię. Ale nie mam- - zamilkła. Głupoty. Oczywiście, że miała wybór. Zawsze jest wybór. Próby usprawiedliwienia tego, co robiła.
Wsunęła dłoń pod jej kolana i bez problemu uniosła lekkie ciało dziewczyny, ruszając po schodach w górę, w kierunku torii.
- Mam wybór, ale wybrałam najłatwiejszą drogę. Ale muszę to zrobić, bo ktoś na mnie czeka. Ktoś, kogo kocham całym sercem. Nie proszę o wybaczenie, ani o zrozumienie, a o cierpliwość. Kiedy wreszcie ją uratuję, przysięgam, że wbiję ostrze w swoje serce i podążę za tobą. - powiedziała cicho, przekraczając torii i wkraczając na teren Pałacu.[/i]
Kikyou
Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
4/1/2021, 00:56
Wyszedł na ganek, spoglądając z głębokiego cienia ku dziedzińcowi; staw z rybami koi, wysokie drzewo sakury, klomby rododendronów... nie widywał tego w dzień. Światło go bolało, było jak ogień wlewający się do oczu. Zmuszało powieki do mrużenia, usta do wykrzywiania się, ciało do wycofania w głąb domu. Nie mogło go zabić — i to było najgorsze. Wieczne tortury, poparzenia wyżerające skórę, ślepota.
Tsukuyomi zsunął dłoń z framugi, dostrzegając pomiędzy żywą roślinnością skąpane w słońcu sylwetki. Przyszła. Wiedział, że to zrobi; wyczuwał to w jej aurze i zapachu. Była zdecydowana, harda i wściekła, choć na zewnątrz nikt nie dostrzegłby choćby najmniejszego drgnięcia mięśnia. Co było tak ważnego, by złamała własne zasady? Sprzymierzyła się z wrogiem, którego pragnęła zniszczyć?
Skoro jednak zemsta dotyczyła Hachimana, dlaczego wpierw pragnęła wbić nóż w pierś kogoś innego? Bosa stopa bóstwa przesunęła się o milimetr; zatrzymała tuż przy linii załamania cienia. Mógłby, nawet w tym stanie, sięgnąć do jej umysłu. Poznać odpowiedź. Ale po co? Byłoby tak łatwo. Wszystko przychodziło zbyt prosto, gdy twoim jedynym utrapieniem jest brak wyobraźni.
Z płuc czarnowłosego wyrwało się ciche westchnięcie. Budynki za jego plecami zestarzały się o wieki. Dawna świetność wyparowała. Zapadłe deski, obdrapany gzyms, wybite okna, popękane belki. Na podłodze kilkucentymetrowy kurz minionych lat poruszany najmniejszym podmuchem wiatru. Zadbany ogród popadł w ruinę, a starannie przycięte krzewy w niczym nie przypominały roślin z dnia przybycia Kikyō.
Wszystko starzało się i umierało razem z Tsukuyomim.
Jego długie, pazurzaste palce wyciągnęły się ku nieprzytomnej dziewczynie ofiarnej. Wyglądała jakby spała, ale czuć było od niej narkotyk. Słabą woń środka, dzięki któremu jej głowa opadła na ramię Kikyō, a umysł wypełnił się marzeniami.
Nie, nie narkotyk.
Zwykły środek nasenny, w dodatku krótkotrwały w działaniu.
Konwalia? — zapytał nagle rozbawiony, choć znał odpowiedź. — Więc bywasz delikatna.
Ulotne spojrzenie na Kikyō.
Czy spodziewał się tego po niej? Zdecydowanie nie.
Marika — to imię pojawiło się intuicyjnie — pozostała żywa i cała, choć zakładał, że Kikyō przyprowadzi ją nieprzytomną i obolałą. Owszem, wciąż oddychającą, ale na samej granicy, poobijaną, poharataną, zakrwawioną. Tymczasem młode dziewczę miało się doskonale.
Opuszki jego palców dotknęły zarumienionego policzka Mariki akurat w momencie, w którym jej powieki zacisnęły się, a potem lekko uchyliły. Szarpnęła się, praktycznie niewyczuwalnie. Nie byłaby w stanie wyrwać się z objęć Kikyō, jednak Tsukuyomi skinął głową, dając sojuszniczce znać, aby postawiła półprzytomną dziewczynę.
Z jej gardła wyrwało się westchnięcie; chwiała się a nogach i chciała przytknąć dłoń do czoła. Pod czaszką czuła zawroty, przez które ledwo rozumiała, co się z nią dzieje. Tsukuyomi był jednak szybszy. Nim zdążyła przytknąć rękę do skroni, zadarł jej wyżej brodę. Rozbiegany wzrok nie potrafił skoncentrować się na niczym; ani na niszczejącym w oczach budynku, ani na mężczyźnie, który pochylił się nad nią i mimo promieni słońca zmusił się do postawienia kroku naprzód. Jego szorstkie, popękane wargi dotknęły jej pełnych ust.
Posypały się ostatnie drobinki rujnowanego budynku.
A potem cal po calu deski łączyły się ze sobą jak nitki tkaniny, przerwane materiały shioji zrastały się, zapadły dach wzniósł się nieludzką mocą z podłogi, na którą posypał się gruzami. Dłonie Mariki odruchowo chwyciły za coraz piękniejsze kimono Tsukuyomiego, ale szybko jej palce rozpostarły się, a dłonie zawisły bezwładnie wzdłuż boków.
Wpierw zniknęły jej stopy, ciało od dołu zaczęło przypominać mgłę albo parę nad kotłem, którą rozdmuchuje się dłonią. Niknęła w białawej poświacie, a gdy pozostała już tylko twarz i smukłe ramiona, jej oczy zamknęły się, a jego otworzyły.
Po postaci Mariki nie było śladu; za to wróciła witalność boga Nocy. Jego wypełnione czernią gałki ze srebrnymi tęczówkami na powrót się skrzyły. Wychudłe ramiona nabrały mięśni, zapadła klatka piersiowa wróciła do wcześniejszej wersji. Rana od miecza shiryō zasklepiła się, nie zostawiając żadnej blizny. Gładką skórę zakryło czyste kimono, które Tsukuyomi poprawił wprawionym ruchem.
Musi ci być zimno — zwrócił się do Kikyō i choć nie wykonał żadnego gestu, słońce zdawało się mniej uporczywe i mniej oślepiające. Faktem stało się jednak, że nie chodziło o pogodę samą w sobie, a o krew, której skosztowała czarnowłosa, by móc przejść przez torii. Była lodowata jak woda górskiego strumyka i choć dawno wpłynęła do żył, nie ociepliła się. Chłodne igiełki kuły nieprzerwanie.
Wejdźmy do środka. Odpoczniesz — zrobił krok do tyłu, aby przepuścić ją w drzwiach — i opowiesz mi o Hachimanie.
Mieli mało czasu; nowi shiryō mogli wrócić w każdej chwili, ponownie atakując nocne królestwo. Tsukuyomi wydawał się mimo tego spokojny. Czujne spojrzenie trzymał na twarzy Kikyō, jakby ciekaw, co teraz postanowi. Szanse były znów wyrównane.
Shin
Kikyou
Jack Russel Terrier Opętany
7/1/2021, 02:37
Posłała mu krótkie spojrzenie, kiedy z jego ust padł niewybredny komentarz. Jednakże nie odpowiedziała mu, zachowując milczenie, które w danej chwili okazało się najlepszym wyborem. Odwróciła wzrok dopiero w momencie, w którym niewinne dziewczę zaczęło znikać, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu swego istnienia, zostając jedynie ulotnym wspomnieniem w umysłach jej najbliższych.
Drgnęła w chwili, gdy napiętą ciszę przerwał spokojny ton Tsukuyomego. Dopiero też wtedy odwróciła głowę, by spojrzeć na niego z uwagą lustrując zmiany, jakie w nim zaszły.
Czyli taką przyszłość dla mnie planował od momentu, w którym przekroczyłam próg jego królestwa.
- Muszę pamiętać, by nigdy cię nie pocałować. - sarknęła pod nosem, choć jej słowa z pewnością dotarły do boskiego ucha. Dopiero gdy wspomniał o chłodzie zdała sobie sprawę, jak bardzo jest przemarznięta a za sprawą ustępującej adrenaliny jej ciało słabnie i poddaje się zmęczeniu. Ruszyła nie zwlekając zbyt długo, a gdy go mijała, dodała ciszej.
- Szczerze powiedziawszy nie wzgardziłabym teraz jaśminową herbatą - westchnęła znikając za drzwiami.

Objęła skostniałymi palcami kubek pełen parującego napoju. Nie sądziła, że niemal w błyskawicznym tempie zostanie podana jej wymarzona herbata. Ponownie westchnęła, poprawiając się wygodniej na krześle, które nagle jak za sprawą magicznego ruchu dłonią stało się niezwykle twarde oraz niewygodne. Miała wrażenie, że całe jej ciało przesiąknęło płynnym lodem, pozwalając, aby małe lodowe igiełki wbijały się w jej skórę przy każdym ruchu. Nie narzekała jednak, a przynajmniej nie na głos, pozostawiając jakikolwiek dyskomfort dla siebie. Teraz, gdy ponownie zostali sam na sam w rozległej bibliotece otoczenie zapachem starego papieru przemieszanego z jaśminem, odetchnęła, pozwalając by napięte mięśnie zaczęły się rozluźniać.
Wiedziała, że mężczyzna czeka na wyjaśnienia, jednakże umyślnie przedłużała tę chwilę, zaciskając sine usta od czasu do czasu, kiedy jej ciało przeszywał niekontrolowany dreszcz.
Teraz, gdy zamierzała uchylić przed nim rąbka tajemnicy i prawdy, miała wrażenie, że chwila, w której zacznie się przed nim obnażać będzie początkiem jej końca.
Poruszyła się niespokojnie, powoli i niespiesznie odkładając kubek na blat stolika, przy którym zasiadali. Zadarła głowę, by spojrzeć na niego z uwagą. Kurtyna w górę.
- Jak zapewne wiesz... może domyślałeś się już wcześniej, okłamałam cię. Właściwie od samego początku karmiłam cię kłamstwami, jednakże było to koniecznie, by przeżyć w tym miejscu. Nie przeproszę cię za to, gdyż byłyby to puste i nieszczere przeprosiny, ponieważ nie czuję się winna. Teraz jednak powiem ci prawdę, skoro mamy tymczasowy sojusz i zobowiązałeś się pomóc mi w dotarciu do Hachimana. - odkaszlnęła, gdy znów zadrżała przez wciąż panujący chłód w jej żyłach.
- Nie jestem pełnokrwistym człowiekiem, gdyż w moich żyłach płynie krew youkai. Moje prawdziwe imię brzmi Abe no Yasuna i jestem potomkiem Abe no Seimei. Moja matka wcale nie została porwana przez Hachimana, popełniła samobójstwo gdy miałam sześć lat. A ta spinka nigdy nie należała do niej. - zaczęła, odgarniając włosy do tyłu, a wśród czerni zaiskrzyła srebrna ozdoba.
- Jednakże Kikyou jest jak najbardziej prawdziwa a spinka należy do niej. To ona została porwana przez Hachimana sześć miesięcy temu. Do dnia dzisiejszego nie jestem w stanie sobie wybaczyć, że nie byłam w stanie jej uratować. Gdybym była człowiekiem, nie przeżyłabym momentu, w którym jedna z jego strzał przeszyła moje ciało, lecz krew youkai oraz pomoc mej babki z waszej strony sprawiła, że wciąż tu jestem. - kontynuowała kładąc dłoń na swej klatce piersiowej na potwierdzenie swych słów. Nawet mimo warstwy materiału kimona wciąż potrafiła wyczuć wyraźne zgrubienie blizny.
- Mogę tylko domyślać się jaki los spotkał Kikyou, ale nie wybaczę sobie jeżeli porzucę ją na pastwę losu i sama osobiście tego nie sprawdzę, nie próbując jej uratować. Kikyou jest najbliższą i najważniejszą osobą w moim życiu. To ona mnie uratowała i wyrwała z czeluści, w której żyłam do tej pory. To ona sprawiła, że moja dusza na powrót wróciła do tej pustej skorupy, którą nazywam swym ciałem. A teraz najważniejsze. - wzięła głębszy wdech, próbując sięgając po herbatę, jednakże zmarznięte ciało skutecznie jej to uniemożliwiło, dlatego też odpuściła po chwili.
- Byłam... trenowana do bycia nie tylko egzorcystą dusz, ale również zabójcą. Nie wiem czy ktoś spoza sceny pociągał za sznurki czy było to zwykłe zrządzenie losu, aczkolwiek zostałam odnaleziona przez stolicę, przez Toto Toyotomiego, sekretarza cesarza. Otrzymałam list z propozycją spotkania. Wspomnieli, że posiadają cenne informacje na temat Hachimana. Nie zastanawiałam się wtedy nad tym, byłam przepełniona wściekłością i rozżaleniem do samej siebie. Oczywiście po wyleczeniu się rozpoczęłam wędrówkę w poszukiwania informacji na temat miejsca pobytu Hachimana, możliwe iż w jakiś sposób dotarło to do uszu Toyotomiego, nie wiem. W każdym razie od razu tam się udałam, było to parę księżyców po zamordowaniu samego cesarza. Ponoć to ty jesteś mordercą, choć zaczynam w to szczerze wątpić. Obiecali, że za twoje serce zdradzą mi to, co chcę wiedzieć. Było to trzy miesiące temu. Bardzo szybko odnalazłam górę, gdzie znajduje się twój pałac. Zaszyłam się w wiosce u podnóży góry, rozmawiałam z mieszkańcami i dlatego wiedziałam o corocznym składaniu ofiary z kobiet. Nie mogłam przepuścić takiej okazji. - zakończyła czując drapanie i ścisk w gardle.
- To wszystko. Nurtuje mnie jednak coś innego. Dlaczego słudzy twojej siostry zaatakowali cię? Myślałam, że jesteś w dobrych stosunkach z siostrą. Chyba nie sądzisz, że to wszystko jest ze sobą powiązane? - przechyliła lekko głowę w bok, przyglądając mu się z uwagą.
Kikyou
Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
2/2/2021, 22:21
Okłamała go.
Zdawał sobie z tego sprawę na długo przed tym jak prawda prześlizgnęła się przez smagnięte czerwienią usta. Nie musiał nic mówić; wyraz twarzy, lekki uśmiech i uniesiona brew świadczyły o tym, że wiedział o wiele wcześniej niżby tego chciała. Był bogiem nocy, tajemnic, ciszy. Kiedy kłamstwa smakują najsoczyściej jak nie w blasku księżyca? Kiedy, jak nie po zmroku, ludzie zapominają o przyziemności, w zamian nadając meblom kształty potworów, a targanym wiatrem zasłonom rolę duchów? Kikyō z całą pewnością domyślała się, że nie jest w stanie stworzyć scenariusza utkanego z samych kłamstw — i wygrać. Gdzieś po drodze konieczne były cienkie nicie szczerości, kilka zdań wytartych z łgarstw, bujd i wymysłów. Musiała w ten najpiękniejszy, bo w najbardziej niebezpieczny, sposób lawirować między dwoma skrajnościami, nadając im sens, tworząc z nich coś delikatnego. Jak broń, którą trzyma się w dłoni, ale jeśli ktoś uderzy w nadgarstek — broń wypada, a ostrze może zostać skierowane ku tobie. Tsukuyomi był ciekaw, co było powodem tego ryzyka.
Trzeba tu było mnóstwa pracy, informacji, dużo czasu i energii. Los bóstw nie jest znany zwykłym śmiertelnikom; yōkai objawiały się wprawdzie ludziom, ale równolegle zdawano sobie sprawę z tego, że potężniejsze byty dźwigały tysiące lat doświadczenia. Dla Tsukuyomiego nie stanowiło zatem problemu, aby wtopić się w tłum; być może boska próżność sprzedałaby go przed co ważniejszym kapłanem, jednak mieszkaniec Kraju Kwitnącej Wiśni — rolnik spędzający czas na polu ryżu, rybak czy służba cesarska — nie dostrzegłby w nim niczego demonicznego. Byłby nadzwyczaj przystojnym mężczyzną, ale czy nie tacy się zdarzają? Kikyō musiała zatem dołożyć wszelkich starań, aby dotrzeć do Uemokawy — wioski położonej na skraju, odepchniętej, zalęknionej tak bardzo, że każdego przejezdnego traktowano jak obcą, wrogą osobę. Miejsce otoczone tajemnicą, senne i zaściankowe. A jednak nie tylko dotarła do tej zapadłej dziury, ale zaskarbiła sobie sympatię wśród tutejszej ludności.
To wszystko dla kogo? Jednej dziewczyny?
„To ona mnie uratowała”. Słowa zabrzmiały w pustym pokoju jak jedyny dźwięk na świecie. Nie było oddechu, szumu powietrza, skrzypnięcia desek w odległej części domu. Zabrakło odgłosów zwierząt i liści. Był tylko głos Kikyō; „to ona sprawiła, że moja dusza wróciła do pustej skorupy”. Powieki Tsukuyomiego przymrużyły się i choć od dłuższego czasu słuchał uważnie i cierpliwie, w tej sekundzie poruszył się niespokojnie, opierając o brzeg starej komody. Stał cały czas, wpatrywał się w Kikyō, w jej dłonie obejmujące filiżankę, w jej nadgarstki oparte na niskim stoliczku. Siedziała na poduszce, pogrążona w swojej opowieści, nawet nie zdając sobie sprawy, że kilka prostych słów wdarło się pod szaty Tsukuyomiego i zmąciło spokój duszy.
Uniósł wzrok. Kikyō... czy raczej Yasuna ofiaruje nawet własne życie dla najbliższej przyjaciółki. Ramiona Tsukuyomiego splotły się na piersi. Czy sam byłby w stanie zaryzykować tak wiele dla jednej wątłej osoby?
— Ponoć to ty jesteś mordercą.
Spojrzenie wąskich, lisich ślepi wróciło do czarnowłosej. Mężczyzna nie wypowiedział się na ten temat; jeszcze nie czas na to. Dostrzegł za to lekkie drżenie jej dłoni. Palce musnęły cienkie szkło porcelany, ale zaraz potem cofnęły się w obawie przed rozlaniem jaśminowej herbaty.
Kroki bosych stóp były bezdźwięczne. Zaszeleścił jedynie materiał porwany przez rękę pana Nocy, gdy ten chwycił za cień rzucany przez jeden z regałów. Wyglądało jakby Tsukuyomi zanurzył nadgarstek w mroku, choć między bogiem a prawdą, że wcześniej nie było tam nic poza pogrążonymi w ciemności księgami. Jeden ruch starczył jednak, aby pięść ściskała rąb koca.
Amaterasu i ja... — Znalazł się za czarnowłosą, kładąc ciężki materiał na jej szczupłych ramionach. Kiedy zabierał dłoń, musnął jej wierzchem blady policzek Yasuno. Ledwie wyczuwalnie, jak płatek wiśni prześlizgujący się po skórze. — Mamy kilka starych zatargów. To długa i wybitnie głupia historia, pozwól więc, że streszczę ją do minimum. — Przysiadł na piętach, łamiąc zasady znane i ludziom, i demonom; znalazł się blisko, niemal udo przy udzie. Czarne kosmyki opadały na czoło i policzki, gdy przechylił głowę w kierunku rozmówcy. — Dawniej mieszkałem w Tamagaharze, podobnie jak reszta. Ludzie nie pamiętają tego jak słońce i księżyc świeciły na niebie jednocześnie. Nie było nocy i dnia, nie było mroku i jasności. Żadnych różnic i przeciwieństw, możesz mi wierzyć. To były dobre lata, a wystarczyła iskra, aby je zakończyć. Wysłano mnie do bogini żywności, jednak ta postanowiła mnie znieważyć. Nigdy nie podważałem roli Amaterasu, nie sądziłem więc, że gdy wrócę i opowiem jej co się wydarzyło, ta postanowi wygnać mnie z Krainy Niebios.
„Ponoć to ty jesteś mordercą”.
Odszedłem. — Mięsień na jego twarzy drgnął, gdy poruszył gniewnie szczęką. — Wziąłem jednak wszystko co należało do mnie. Noc, księżyc, przypływy, odpływy, tajemnice, miłość, zdrady, ciszę, odpoczynek... Tego jej brakuje. Moi ludzie twierdzą, że Amaterasu celowo posłała mnie do Ukemochi, by mieć pretekst na wyrzucenie jednego z pretendentów do tronu. Nie trzeba było wysiłku, aby mnie przekreślić. Nie byłem żądny władzy, podobnie zresztą jak nasz brat, Susanoo, więc starczyło jej słowo, abym się wycofał. To właśnie dlatego słońce i księżyc nigdy nie widnieją równolegle na niebie. Księżyc jest mój. Nie dostanie go, nieważne ile razy będzie atakować to miejsce.
Wyprostował się z głuchym westchnięciem; powietrze wypuścił przez nos, bo usta zacisnęły się w wąską linię. Przez chwilę nic nie mówił, wpatrując się w pustą przestrzeń. Trawił informacje, by móc ponownie podjąć temat.
Zatem uważasz, że obie sprawy mogą być połączone? Ataki na mnie przez Amaterasu oraz porwanie Kikyō przez Hachimana? — Niewiarygodne brzmienie tych absurdów nie wywołało jednak rozbawienia na twarzy bóstwa. Tsukuyomi był w pełni poważny i wszystko wskazywało na to, że uczepił się tej myśli, próbując doszukać się wspólnego mianownika. — Hachiman jest bogiem wojny, ale też rolnictwa, płodności i rybołówstwa. Razem z Amaterasu mieliby wspólny cel, aby się mnie pozbyć. Władczyni Tamagahary chce wyeliminować brata, bo jako krew z krwi naszych rodziców, mnie też należy się tron. Dodatkowo, jako pan odpływów i przypływów mam władzę nad morzami, a zatem nad połowami, nad którymi pieczę sprawuje Hachiman. Brzmi to logicznie, ale na ile w tym prawdy? Zrozumiałe, że postanowili wyręczyć się kimś, kto będzie w stanie dostać się do Pałacu od środka nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Ani Amaterasu, ani Hachiman nie mogą mi zagrozić. Nie po obrzędach Abe no Seimeia. Kogo więc innego, jak nie potomka wielkiego Onmyōji, mieliby zarekrutować? Kto, jak nie ty, wiedziałby, jak odwrócić klątwę i uczynić mnie śmiertelnym? — zapytał, nie szczędząc sarkazmu. — Jak inaczej mieliby cię zachęcić do ryzyka? To nie ja porwałem Kikyō, dlaczego więc miałbym stać się celem? — Pozwolił, aby to pytanie rozniosło się po bibliotece. — Jaki to ma jednak związek z Toto Toyotomim? I skąd zwykły człowiek, nawet będący sekretarzem cesarza, miałby posiadać jakiekolwiek informacje na temat Hachimana? A nawet jeśli cokolwiek miał... Podając ci je, naraziłby pakt między yōkai a ludźmi. Gdyby Amaterasu się o tym dowiedziała, zerwałaby sojusz natychmiast. Rozpętałaby się wojna na którą wasze skromne dusze nie są gotowe. Hachiman jest wszak oddanym... — drgnięcie ust — towarzyszem mojej siostry. Chyba, że o wszystkim wiedziała, a Toyotomi jest jedynie pionkiem w grze. Może odnajdując cię i przekonując do zlecenia miał otrzymać coś więcej niż dokonanie zemsty na mordercy cesarza? Nie, żeby trzeba cię było długo namawiać, choć poszłoby sprawniej, gdyby twoje ręce nie dygotały z zimna.
Obrócił się, pewną ręką sięgając po zdobioną filiżankę z herbatą. Uniósł ją i zdawało się, że zamarł niczym posąg. Nie ruszył się żaden mięsień, a tafla naparu była pozbawiona choćby najmniejszej fałdy. Woń jaśminu stała się intensywniejsza.
Chłód będzie stopniowo znikał, skoro o tym mowa. Dzięki krwi yōkai i tak znosisz to dobrze. Pij jednak dużo ciepłych napojów i grzej ciało warstwami koców. — Poruszył nadgarstkiem, przybliżając brzeg naczynia do ust Yasuno. — Proszę, spróbuj. Musisz mieć siły na tę rozmowę. Jakie jest twoje zdanie i jak to wygląda ze strony ludzi? Nic nie wiem o samym Toto Toyotomim, a nie bez powodu szukał pomocy u ciebie.
Shin
Kikyou
Jack Russel Terrier Opętany
10/2/2021, 01:16
Z niemą ulgą przyjęła podarunek w postaci koca, którym od razu otuliła się szczelniej, czując pod palcami jego przyjemnie miękką strukturę, choć niewątpliwie nie dał jej tyle ciepła, ile go w tym momencie potrzebowała. Wsłuchiwała się w jego głos, który niósł się spokojnie echem po ogromnej przestrzeni biblioteki. Jego głos był przyjemny dla ucha, spokojnie mogłaby ułożyć się wygodniej i pozwolić ciężkim powiekom opaść, by następnie oddalić się w senne marzenia, pozwalając by umęczone ciało oraz umysł oddały się upragnionemu odpoczynku, a mimo to wciąż siedziała, nadal słuchała z należytą uwagą, której od niej wymagano.
Kiedy w końcu nastała cisza, w żadnym stopniu niezrażona jego bliskością, którą przekraczała pewne granice, wysunęła bladą oraz chłodną dłoń spod ciepłego materiału koca i delikatnie dotknęła nią ręki mężczyzny, jednocześnie zatrzymując ją w połowie drogi.
Chcesz, bym "jadła" z twej ręki? przemknęło przez jej umysł, uparcie trzymając się swej niezależności, nie zamierzając za żadne skarby odpuścić.
- Nie sądzę, aby porwanie Kikyou miało jakikolwiek z tym wszystkim związek, choć to, co mówisz wydaje się bardzo logiczne i spójne. Miałoby to sens, ale....ale raczej nikt nie wiedziałby o mojej relacji z nią. Musieliby mieć po swojej stronie wieszcza, kogoś, kto ma możliwość zajrzenia w daleką przyszłość, w cudze dusze, ktoś, kto wiedziałby którymi nićmi przeznaczenia poruszyć w odpowiedni sposób. - odezwała się, zamyślając się na moment.
- Kikyou to pełna uroku i optymizmu dziewczyna, do tego niezwykle piękna, choć to raczej nie piękno pojmowane przez pospolity motłoch. Ma w sobie coś... czystego, niewinnego i jasnego. Coś, co przyciąga innych niczym magnez. Dlatego też nie dziwi mnie, że sam Hachiman mógłby zwrócić na nią uwagę. Ale jak już wcześniej wspominałam, nikt nie wiedział o naszej relacji. Nikt nie mógł wiedzieć jak bardzo stała się mi bliska i że będę gotowa rzucić wyzwanie samym bogom w zemście. Stawiam raczej na to, że po prostu pojawiłam się przypadkiem w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, dzięki czemu zaślepiona swą nienawiścią do Hachimana byłam łatwa do zmanipulowania. - ponownie zapadłą głucha cisza.
Odpuść, nie jest twoim wrogiem. Przynajmniej nie teraz.
- Toyotomi to zachłanny i próżny człowiek. Nawet ja byłam zdolna to dostrzec w jego spojrzeniu. Co jeśli.... to on odpowiada za śmierć cesarza? Z drugiej strony musiał zdawać sobie sprawę z tego czym grozi tak haniebny uczynek. Musiał mieć wsparcie kogoś silniejszego. Kogoś ponad samym cesarzem. - odwróciła głowę, spoglądając prosto w oczy mężczyzny.
- Kto wie, może nawet samych bogów? - zmarszczyła nieznacznie brwi.
- Przyjmijmy twoją wersję, choć nieco inną. Komu zależałoby na wojnie? Na zniszczeniu i tak kruchego balansu, który do tej pory panuje? Chyba nikt nie jest tak naiwny sądząc, że byłabym w stanie tak naprawdę cię zabić? Nawet jakbym... - zabrała dłoń z jego ręki i położyła ją po prawej stronie klatki piersiowej Tsukuyomiego.
- Sprawiłabym, żebyś stał się śmiertelny, a następnie wyrwałabym twoje serce. Nie zabiłoby cię to. Mimo krwi youkai w moich żyłach, mimo mojego pochodzenia... mogę być najlepszym egzorcystą tego wieku, ale nadal nie dorównuję samemu bogu. Mogę cie osłabić, uśpić na jakiś czas... ale nie jesteś głupi. Nawet nie wiesz ile razy szukałam odpowiedniego momentu do zaatakowania. Analizowałam, kalkulowałam tylko po to, by ostatecznie wszystko rozsypało się niczym zamek z piasku na plaży. Prędzej czy później wiedziałbyś, prawda? Po co tu jestem. A wtedy.... Właśnie, co zrobiłbyś? Wysłano na ciebie zabójcę, samego potomka słynnego Abe no Seimeia. Co przyszłoby ci pierwsze do głowy? Twoja siostra. Teraz ten atak... - zabrała dłoń i potarła jej wierzchem swój prawy policzek, a w jej ciemnych oczach zamigotał nieokiełznany błysk.
- Chcieli cię sprowokować...? Do ataku. W końcu twoja siostra jest opisywana jako ta dobra, strażniczka pokoju na świecie pomiędzy ludźmi a youkai, opiekunka. Miłośniczka śmiertelnych, kiedy z kolei ty jesteś postrzegany jako ten zły... Gdyby to ona pierwsza zaatakowała, otwarcie i wypowiedziała wojnę byłoby czymś niezrozumiałym i wywołałoby chaosu. Ale gdybyś to TY zrobił pierwszy krok, przecież masz do tego prawo.... mój panie, kiedy ostatni raz widziałeś się z swoją siostrą? - zapytała nagle, na powrót unosząc głowę, by na niego spojrzeć. Zapanowała pomiędzy nimi cisza przerywana spokojnym oddechem. Złapała pewniej za jego dłoń i pozwoliła, by pomógł jej upić łyk herbaty, która przyjemnie grzała przełyk.
"Odpuść"
Odpuściła, chowając dumę głęboko pod ziemię.
- Nie wiem, to tylko moje głupie gdybanie, ale czuję całą sobą, że ktoś naprawdę chce wywołać wojnę. Tylko nie wiem po co. Mój panie... tęsknisz za Tamagaharą? - zapytała nagle, odgarniając za ucho ciemne włosy, czując jak ciało wreszcie zaczyna się ocieplać. Za sprawą koca? Herbaty? Czy jego bliskości? A może wszystkich trzech jednocześnie? Nie wiedziała.
Ale było to zaskakująco miłe uczucie, które rozmrażało lód w jej ciele.
Kikyou
Shin
Wilczur, poziom E
Wilczur, poziom E
13/2/2021, 22:50
Musieliby mieć wieszcza?
Przepowiadanie przyszłości nie jest takie trudne — choć mówił poważnie, w jego głosie wybrzmiało coś jeszcze. Słyszała rozbawienie? — Wasze losy zapisane są w gwiazdach. — Nie starał się żartować. Byłoby to co najmniej niestosowne zachowanie, a jako bóstwo nie mógł pozwolić sobie na błędy tak marnego kalibru. Mimo tego ton, jakim mówił, zmienił się. Przeważał spokój, skrajne, nienaturalne opanowanie, ale poza tym jakaś zaczepka, jakby między wersami zadawał pytania. Jesteś ciekawa swojej? Chciałabyś, żebym wyszeptał, co zgotowało ci życie na długo przed tym nim to przeżyłaś? Pragniesz znać koniec?
Przymrużył oczy, wychwytując kolejne słowa czarnowłosej. To, w jaki sposób opowiadała o Kikyō, stanowiło dla Tsukuyomiego zagadkę. Ciepło, przywiązanie, gotowość do poświęceń. Idealizacja osoby, nie ogółu. Gdy ginęły yōkai nie czuł nic. Stał nad ich rozpadającymi się sylwetkami z pustką w spojrzeniu. Na miejsce tego demona powstanie inny, taki sam. Zamiast tamtego przywoła kolejną hannyę. Zwerbuje innego kitsune.
Przez wieki uodpornił się na widok śmierci. Czemu więc Yasuno wywoływał w nim coś niezrozumiałego? Jakby po każdym słowie dotykała strun lutni umieszczonej gdzieś głęboko we wnętrzu Tsukuyomiego. Nie grała na niej; szarpała. Rezonans dźwięków niósł się po umyśle bóstwa, wywołując dziwne oszołomienie. Nawet nie zauważył, że nagle się wtrącił;
Jeżeli jednak nikt nie wiedział o twojej relacji z Kikyō, to nie byłoby sensu, aby uznawać, że twoje pojawienie się nie było tylko zbiegiem okoliczności. Dlaczego mieliby twierdzić, że pojawiłaś się tam, byłaś świadkiem porwania lub usłyszałaś o porwaniu i to wywołało w tobie nienawiść do Hachimana? Gdyby Kikyō nie była ci bliska, nie byłoby powodu, abyś się złościła — zauważył, wypuszczając powietrze przez zęby. — Jako egzorcysta mogłabyś się tym zainteresować, ale dlaczego miałabyś brać to jako priorytet? A tym bardziej nie byłoby sensu w tym, byś pozwalała na manipulację. Kikyō formalnie nic by dla ciebie nie znaczyła. Nie wspominając o tym, że i tak byłaby już dawno martwa.
Ich oczy się spotkały. Jej — brązowe, ciepłe; i jego — chłodne jak zimowy marmur. Gdyby Tsukuyomi nie wstrzymał tchu, ich oddechy zmieszałyby się w jedno. Komu zależałoby na wojnie? Powinna pytać: a komu nie zależało?
Pakt wydawał się sensowny, ale przepaść dzieląca rasy nigdy nie zostanie zapełniona. Nie miały znaczenia uśmiechy, podpisywanie papierów, obietnice. Chęci nie grały żadnej roli — smok nigdy nie będzie żyć w przyjaźni z owcą. Nie tak został stworzony świat. Próba oszukania wszechświata była ryzykiem. Po co w ogóle się tego podjęto? — to pytanie opuszczało niejedne usta; i ludzkie, i demonie. Zepsuta atmosfera nie znikała mimo zaciskania zębów. Wrogość, zamiast słabnąć, rosła. Sojusz jednak powstał. Dlaczego?
Pogrążony w myślach poczuł, jak palce oparte na jego nadgarstku ześlizgują się; ten ruch od razu go ocucił. Wszystko zawęziło się do Yasuno. Ślepia Tsukuyomiego krążyły po jej obliczu, szukając natychmiastowej odpowiedzi. Czego oczekiwała, kładąc dłoń na jego piersi? To symboliczny gest, by podkreślić słowa czy druga próba mająca na celu udowodnienie, że pod twardą skórą nie biło serce?
Nie biło.
Nie musiała sprawdzać.
Szukając sposobu na zabicie go, marnowała tylko czas. Wiedziała to już wcześniej. Po co więc ten cały cyrk? Ryzyko niewarte gry? Tego nie pojmował. Wsadziła dłoń między kły w nadziei na to, że szczęki nie zewrą się w miażdżącym uścisku. Co chciała zyskać? Musiała zresztą wiedzieć, że każdy akt agresji wobec yōkai oznaczałby nadszarpnięcie umowy między rasami. A jednak się na to zdecydowała.
— Co przyszłoby ci pierwsze do głowy?
Siostra.
Kwiaty na jego kimonie poruszyły się, gdy wzruszył barkami. Tafla herbaty nawet nie drgnęła.
Kiedy się z nią widziałem? — powtórzył, pozwalając zmarzniętej dłoni Yasuno pokierować ręką, w której trzymał ucho delikatnej porcelanowej filiżanki. — Kiedy kazała mi opuścić Wysoką Równinę Niebios. Więcej się nie spotkaliśmy.
Nie było powodu. Nie było pretekstu. Nie zawinił niczym więcej niż tym, że odchodząc, zabrał ze sobą wszystko nad czym trzymał pieczę. Wszystko, czego teraz brakowało Amaterasu.
Spód naczynia stuknął cicho o blat, gdy Tsukuyomi odkładał je na stolik.
Nie tęsknię też za Takamagaharą. Powiedziałem już. Nie jestem żądny władzy. Nie zazdroszczę siostrze tronu w Niebiosach, jej Słońca, Dnia i życia. Zresztą... gdyby Amaterasu pragnęła wojny ze mną, wypowiedziałaby ją w inny sposób. Dlaczego miałaby ryzykować sojuszem, na którym jej zależało? — Poważną twarz rozjaśnił uśmiech; lekki, młodzieńczy, niemal rezolutny. W oczach błyszczały gwiazdy. — Może wcale nie chciała sojuszu? Może nie chodzi tu o mnie? Może o wszystko? Amaterasu nie ma władzy wyłącznie nad dwoma światami — moim i ludzkim. Jak lepiej zapanować nad odmiennością, jeśli nie poprzez zniszczenie jej? Gdyby wywołała wojnę z ludźmi — pokonałaby ich. Gdyby wywołała wojnę ze mną... — kącik ust drgnął ciut wyżej — także by wygrała. Bitwa na jej słonecznych terenach... jak miałbym dać radę? Gdyby jednak wywołała wojnę jednocześnie, przegrałaby. Pytanie brzmi: dlaczego miałaby brudzić sobie ręce? Nie łatwiej nasłać jednego wroga na drugiego? Wszak znała moje stanowisko — byłem przeciwny rozejmowi. Znała też ludzki strach przed yōkai i nienawiść. Sama znasz to doskonale.
Chcesz zabić.
Nieważne która strona by wygrała — ludzka czy moja — miałaby nie tylko jednego przeciwnika, ale jednego osłabionego przeciwnika. Sądzisz, panienko, że władczyni Takagamahary nie wiedziałaby o twojej relacji z Kikyō i o tym jak bardzo mogłaby się spodobać Hachimanowi? Nie brzmi to sensownie?
Shin
Kikyou
Jack Russel Terrier Opętany
1/3/2021, 22:42
Czy chciałaby poznać swoje losy? Swoją przyszłość, to, co czeka na nią na końcu drogi?
Jeszcze jako dziecko miewała takie momenty słabości, którym bez oporu poddawała się zastanawiając co przyniesie ze sobą kolejny dzień. Jednakże wraz z upływem kolejnych lat coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że droga, którą sama obrała jest zakończona jedynie zgubą i przekleństwem.
Jej dusza była zgubiona i nie było takiej siły, która zdołałaby ją ocalić.
Dlatego też nie pragnęła poznać swej przyszłości, bo znała swoje zakończenie.
Ciężkie powieki delikatnie opadły do połowy oczu, gdy odgarnęła ciemne włosy za ucho, choć te i tak niesfornie opadły na łabędzią szyję dziewczyny.
- Szczerze powiedziawszy sama nie wiem co o tym sądzić. Kto jest za zniszczenie kruchego pokoju, a kto jest za tym, aby go obronić. Nie umiem również uwierzyć w to, że wiedzieli kim jestem. Że ktokolwiek wiedział. Sam wiesz, że potrafię zamaskować swoją obecność. Nie obnoszę się również ze swym prawdziwym imieniem i tym, kim jestem w rzeczywistości. Głównie działam pod przykryciem nocy, z dala od niechcianych spojrzeń. Dlatego też sama nie wiem skąd wiedzieliby o mnie. - odpowiedziała po chwili obejmując drobnymi palcami teraz już ciepłą a nie gorącą filiżankę w połowie wypełnioną pachnącą herbatą. Zamyśliła się na dłuższą chwilę, aczkolwiek jak bardzo próbowała
- Najchętniej olałabym to i udała się do zamku Hachimana, uratowała Kikyou i zniknęła z nią, ukryła się gdzieś, gdzie nikt nigdy nie znalazłby nas. Co prawda nie wierzę w to, że będzie mi dane zaznać spokoju, ale dla niej... chcę, żeby chociaż ona go zaznała. O ile nadal żyje. - odwróciła głowę i spojrzała na niego, a jej usta ugięły się pod delikatnym uśmiechem.
- Jednak mam wrażenie, że to mnie nie ominie, prawda? Coś, co się szykuje. Coś wielkiego, coś mrocznego, coś, co zmieni nasz dotychczasowy świat. Tak czuję. Nawet jakbym skryła się na krańcu świata. - zaśmiała się sucho, upijając ostatki herbaty. Westchnęła rozczarowana, kiedy jej filiżanka w magiczny sposób pozostała już pusta. Przynajmniej ciało nabrało ciepła, a krew pozbyła się uczucia chłodu, który towarzyszył jej od parunastu dłużących się minut.
- Chyba wiem, kto mógłby nam pomóc. Kto jak kto, ale ona zna zbyt wiele tajemnic. Zdziwiłabym się, gdyby nie dosłyszała plotek, bez znaczenia czy to ze świata ludzi czy też youkai. - parsknęła odchylając się do tyłu, zerkając na niego kątem oka.
- Wiesz o kim mówię, prawda? - nie musiała nic więcej dodawać. Była wręcz pewna, że Tsukuyomi domyślił się.
Jej babka była... specyficzna. Nawet jak na youkai, jak na kitsune.
Co prawda Yasuno dawno nie widziała się ze swoją babką, więc tak naprawdę wszystkiego mogła się spodziewać z ponownego spotkania z nią, ale mimo to nie zamierzała się wycofać. Niektóre rzeczy wymagały poświęceń.
Z każdą kolejną upływającą sekundą czuła się coraz bardziej zmęczona i senna. W przeciwieństwie do Tsukuyomiego, w jej żyłach wciąż płynęła ludzka krew i wciąż potrzebowała wypoczynku oraz snu. I choć wiedziała, że wtedy wyjdzie na słabą, a co jak co nie chciała tego okazywać przed nim, zwłaszcza przed nim, tak czuła, że z każdą następującą po sobie chwilą zbliża się ku nieuniknionemu.
- Jesteś chętny na wycieczkę do Niebieskiego Lasu? - zapytała z gasnącym błyskiem w ciemnych oczach mając szczerą nadzieję iż Bóg Nocy zechce jej towarzyszyć w odwiedzinach.
- Nim jednak odpowiesz... - przekręciła się w jego stronę tak, że teraz siedziała przodem do niego, przysuwając się o kilka centymetrów za blisko.
- Nurtuje mnie coś innego. Uznaj to jako moją wrodzoną, kobiecą ciekawość. Opowiedz mi o niej. Jaka była? Czym skradła twą atencję? W jaki sposób ludzka dziewczyna była w stanie zanurzyć swe dłonie w srebrnej duszy samego Boga Nocy?
Kikyou

Shin ubóstwia ten post.

Sponsored content