Akaiah.
TESTOWE FORUM

Join the forum, it's quick and easy

TESTOWE FORUM
TESTOWE FORUM
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Gość
Gość
12/5/2017, 23:25
Bose stopy dotknęły suchej, spierzchniętej ziemi. Uczucie było bardzo osobliwe – twardość podłoża była wręcz abstrakcyjna, bo który z aniołów byłby w stanie wcześniej opisać, jak to jest dotykać gruntu? – prawie żaden. Smukła sylwetka poruszyła się niespokojnie po powierzchni, badając każdym palcem kolejne, drobne kamyczki, które losowo rozkładały się pod jego nogami. Dzień był wyjątkowo ponury, a czarne obłoki doszczętnie przysłaniały słońce, czyniąc z porannej pory, wieczorną. Niemniej nawet w tak słabym świetle potrafił dostrzec okrągły zarys własnych paznokci, czy każde zagięcie w wewnętrznej stronie dłoni. „Niezwykłe!” - myślał wówczas, szczerze zafascynowany tym, że nareszcie istniał. Nie tak, jak do tej pory; za sprawą duchowej egzystencji, bez możliwości wyrażenia własnej opinii, dokonania czynów realnych czy wolnej woli. Był naprawdę, materialnie… i zaczynał pierwsze starcie z emocjami, które tylko utwierdzały go w myśli, że coś nieodwracalnie uległo zmianie. Zdefiniowano go jako coś więcej, niż byt.
Podniósł głowę i dostrzegł to, co udało mu się zaobserwować już w Niebie. Znajdował się w kraju, zwanym Japonią. Owa Japonia właśnie tonęła w pożarach, trwając jako niemal same zgliszcza. Zmęczona kataklizmami była cieniem niegdyś nowoczesnego, rozwijającego się państwa. Obserwował ten upadek z góry, a jednak stojąc w samym jego centrum, do głowy przychodziły mu inne myśli. Rozbudowane. To nie były same stwierdzenia, fakty, a zdecydowanie coś więcej. Coś przeplatanego różnymi nićmi, które w kolorowych pasmach tworzyły skomplikowany haft, tak wymyślnie pleciony, że aż niemożliwy do interpretacji. Ludzie zwali to emocjami, a sam anioł uznał, że była to cena istnienia, z którą nie potrafił sobie poradzić. Usłyszał głos swojego brata za plecami, przypominając mu, dlaczego doznał zaszczytu oddychania, czucia, przeżywania… wówczas schował swój haft do kieszeni i znów starał się być pustym, bo uważał, że tak będzie bezpieczniej – nie mógł pozwolić sobie na rozproszenie we własnych zajęciach. Odbił się od ziemi i zaczął naprawiać to, co zniszczył jego Ojciec.

{}

Małe, czarnowłose główki odwracały się szaleńczo w przeciwnym kierunku z taką zawziętością, że zdawało mu się, jakby zaraz przyszło mu słuchać chrupotu łamanych karków. Ludzkie dzieci płakały, wczepione uparcie w ramiona dorosłych kobiet. Łkały, bo zobaczyły coś, co przeraziło je bardziej, niż rozstępująca się pod nimi ziemia, walące budynki czy bezwzględne języki ognia, trawiące wszystko, co tylko znalazło się na ich drodze.
„Potwór! Demon!”
Stał przed blisko dwunastoma ludźmi, a zdjąwszy wzrok ze zdecydowanie najgłośniejszych maleństw, pognał spojrzeniem dalej. Dojrzalsi milczeli, wpatrując się głucho w jego sylwetkę, która dawała cień trochę inny, niż ludzki, a jednak dość podobny – na tyle, by rzec „identyczny”, gdyby odjąć pokaźne dwa ciemne zarysy, wystające z tyłu pleców.  Niemniej im dłużej tak stał, tym mniej człowieczy się czuł. Dorośli, choć zachowywali więcej odwagi, wpatrywali się w niego z jawnym strachem. Policzki kobiet były mokre, zapadnięte, niemal sine. Mężczyźni, rośli i zdeterminowani do obrony siebie czy innych, w panice rozglądali się za czymś, co dałoby się chwycić, gdyby ich „demon” miał postąpić choćby krok bliżej. Chcieli zrobić mu krzywdę, czuł to. Może nie wyglądał tak, jak mu się zdawało? Być może jego postać była odrażająca? Stąpiwszy z Nieba stał się czymś, co miało wzbudzać w bożych dzieciach strach, a nie nadzieję? Przecież miał najczystsze intencje! Pognał dłonią do twarzy, nabrawszy dziwnego uczucia, które rozpaczliwie próbował od siebie odpędzić. Gładka skóra, miękkie usta, nie za duży nos, wyżej brwi i czoło, a na końcu włosy… dlaczego więc tak się go bali? Gardło mu się zacisnęło, a sam anioł nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Jeden z mężczyzn, oblany cuchnącym potem z zaschniętą na ramionach krwią, jako pierwszy wyłamał się z grupy i zaczął kierować do skrzydlatego słowa. W amoku własnych, niezrozumiałych uczuć nie potrafił odgadnąć sensu wypowiedzi, ale była ona zdecydowanie agresywna. Na tyle, by zmusić go do cofnięcia się o całe dwa kroki. Chciał czym prędzej odlecieć, ale wtem za jego plecami wylądował kolejny skrzydlaty, skutecznie wciskając zahukane istoty w głąb jaskini, najprawdopodobniej tym samym ratując swojego brata od ataku.  
„Przybywamy, by położyć kres waszemu cierpieniu. Jesteśmy aniołami, tworami Kreatora, których jedynym celem będzie ochrona ludzkiej egzystencji. Nie lękajcie się.”
Stał sztywno na nogach, słuchając, jak miękko wypowiadał się drugi z aniołów. Poczuł na swoim ramieniu jego rękę i ciche szepnięcie, które zaraz musnęło mu ucho: „Akaiahu, spraw, by zażegnali głód.”

G o d n o ś ć:_Akaiah.
P ł e ć:_Mężczyzna.
W i e k:_Nieokreślony.
M i e j s c e__Z a m i e s z k a n i a:_Eden.


Ostatnio zmieniony przez Kot. dnia 14/5/2017, 02:53, w całości zmieniany 1 raz
avatar
Gość
Gość
13/5/2017, 10:59

„Zwróć się, o Panie, ocal moją duszę, wybaw mnie przez Twoje miłosierdzie.”
______________________________________________________Ps 6,5

Bose stopy dotknęły suchej, spierzchniętej ziemi. Uczucie było bardzo osobliwe – twardość podłoża była wręcz abstrakcyjna, bo który z aniołów byłby w stanie wcześniej opisać, jak to jest dotykać gruntu? – prawie żaden. Smukła sylwetka poruszyła się niespokojnie po powierzchni, badając każdym palcem kolejne, drobne kamyczki, które losowo rozkładały się pod jego nogami. Dzień był wyjątkowo ponury, a czarne obłoki doszczętnie przysłaniały słońce, czyniąc z porannej pory, wieczorną. Niemniej nawet w tak słabym świetle potrafił dostrzec okrągły zarys własnych paznokci, czy każde zagięcie w wewnętrznej stronie dłoni. „Niezwykłe!” - myślał wówczas, szczerze zafascynowany tym, że nareszcie istniał. Nie tak, jak do tej pory; za sprawą duchowej egzystencji, bez możliwości wyrażenia własnej opinii, dokonania czynów realnych czy wolnej woli. Był naprawdę, materialnie… i zaczynał pierwsze starcie z emocjami, które tylko utwierdzały go w myśli, że coś nieodwracalnie uległo zmianie. Zdefiniowano go jako coś więcej, niż byt.
Podniósł głowę i dostrzegł to, co udało mu się zaobserwować już w Niebie. Znajdował się w kraju, zwanym Japonią. Owa Japonia właśnie tonęła w pożarach, trwając jako niemal same zgliszcza. Zmęczona kataklizmami była cieniem niegdyś nowoczesnego, rozwijającego się państwa. Obserwował ten upadek z góry, a jednak stojąc w samym jego centrum, do głowy przychodziły mu inne myśli. Rozbudowane. To nie były same stwierdzenia, fakty, a zdecydowanie coś więcej. Coś przeplatanego różnymi nićmi, które w kolorowych pasmach tworzyły skomplikowany haft, tak wymyślnie pleciony, że aż niemożliwy do interpretacji. Ludzie zwali to emocjami, a sam anioł uznał, że była to cena istnienia, z którą nie potrafił sobie poradzić. Usłyszał głos swojego brata za plecami, przypominając mu, dlaczego doznał zaszczytu oddychania, czucia, przeżywania… wówczas schował swój haft do kieszeni i znów starał się być pustym, bo uważał, że tak będzie bezpieczniej – nie mógł pozwolić sobie na rozproszenie we własnych zajęciach. Odbił się od ziemi i zaczął naprawiać to, co zniszczył jego Ojciec.

{}

Małe, czarnowłose główki odwracały się szaleńczo w przeciwnym kierunku z taką zawziętością, że zdawało mu się, jakby zaraz przyszło mu słuchać chrupotu łamanych karków. Ludzkie dzieci płakały, wczepione uparcie w ramiona dorosłych kobiet. Łkały, bo zobaczyły coś, co przeraziło je bardziej, niż rozstępująca się pod nimi ziemia, walące budynki czy bezwzględne języki ognia, trawiące wszystko, co tylko znalazło się na ich drodze.
„Potwór! Demon!”
Stał przed blisko dwunastoma ludźmi, a zdjąwszy wzrok ze zdecydowanie najgłośniejszych maleństw, pognał spojrzeniem dalej. Dojrzalsi milczeli, wpatrując się głucho w jego sylwetkę, która dawała cień trochę inny, niż ludzki, a jednak dość podobny – na tyle, by rzec „identyczny”, gdyby odjąć pokaźne dwa ciemne zarysy, wystające z tyłu pleców.  Niemniej im dłużej tak stał, tym mniej człowieczy się czuł. Dorośli, choć zachowywali więcej odwagi, wpatrywali się w niego z jawnym strachem. Policzki kobiet były mokre, zapadnięte, niemal sine. Mężczyźni, rośli i zdeterminowani do obrony siebie czy innych, w panice rozglądali się za czymś, co dałoby się chwycić, gdyby ich „demon” miał postąpić choćby krok bliżej. Chcieli zrobić mu krzywdę, czuł to. Może nie wyglądał tak, jak mu się zdawało? Być może jego postać była odrażająca? Stąpiwszy z Nieba stał się czymś, co miało wzbudzać w bożych dzieciach strach, a nie nadzieję? Przecież miał najczystsze intencje! Pognał dłonią do twarzy, nabrawszy dziwnego uczucia, które rozpaczliwie próbował od siebie odpędzić. Gładka skóra, miękkie usta, nie za duży nos, wyżej brwi i czoło, a na końcu włosy… dlaczego więc tak się go bali? Gardło mu się zacisnęło, a sam anioł nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Jeden z mężczyzn, oblany cuchnącym potem z zaschniętą na ramionach krwią, jako pierwszy wyłamał się z grupy i zaczął kierować do skrzydlatego słowa. W amoku własnych, niezrozumiałych uczuć nie potrafił odgadnąć sensu wypowiedzi, ale była ona zdecydowanie agresywna. Na tyle, by zmusić go do cofnięcia się o całe dwa kroki. Chciał czym prędzej odlecieć, ale wtem za jego plecami wylądował kolejny skrzydlaty, skutecznie wciskając zahukane istoty w głąb jaskini, najprawdopodobniej tym samym ratując swojego brata od ataku.  
„Przybywamy, by położyć kres waszemu cierpieniu. Jesteśmy aniołami, tworami Kreatora, których jedynym celem będzie ochrona ludzkiej egzystencji. Nie lękajcie się.”
Stał sztywno na nogach, słuchając, jak miękko wypowiadał się drugi z aniołów. Poczuł na swoim ramieniu jego rękę i ciche szepnięcie, które zaraz musnęło mu ucho: „Akaiahu, spraw, by zażegnali głód.”

Akaiah x Anioł x I generacja x Zwierzchność x Niezrzeszony
avatar
Gość
Gość
27/7/2017, 10:32

Anioły są piękne jak z obrazka, a Akaiah miał nawet własny temat przewodni każdego dzieła!
Chłopak wyglądał, jakby go żywcem wycięto z sielanki. Wpasowywał się idealnie w edeński klimat dobrobytu i spokoju, gdy spacerował po własnych polach i sadach, nucąc pod nosem kolejną ze swoich przyśpiewek. Od razu przywodził na myśl chłopa, który w ciężkiej pracy odnajdywał chęci do życia. Własnoręcznie wykonane stroje z lnu leżały na nim wyjątkowo luźno, najczęściej prezentując się w dość ubogim stanie. Przez wieczny ruch i wystawienie na ciągłe roboty na gospodarstwie, nicie nie były w stanie długo wytrzymać w pełnym splocie, nieważne jak pieczołowicie nie byłyby  wykończone. Poza tym warto nadmienić, że anioł miał niemałą tendencję do pakowania się w ramiona brudu – wszak obcował ze zwierzętami, a te potrafiły sumiennie mijać się z czystością – co z kolei nie działało dobrze na biały materiał. Każdy strój, który trzymał dla siebie w szafie, był szyty w wyjątkowo jasnych odcieniach, przy czym jego krój zawsze odznaczał się jedną cechą – skromnością. Zazwyczaj narzucał na siebie za luźne koszule bez guzików, spinał workowate spodnie sznurem i szedł na bosaka w las. Sprawa miała się inaczej zimą, gdy ciepłe swetry ze zwierzęcej sierści ratowały go niejednokrotnie od przemarznięcia. Tutaj barwa zależała od tego, jakie zwierzę użyczyło mu futra. Szaliki, czapki, płaszcze; wszystko szyte jego dłońmi, często wyglądało jak kompletnie z innej parafii. Powiedzmy sobie wprost – pora roku nie ponosiła winy za to, że nigdy nie prezentował się schludnie.
Ale nie szata zdobi człowieka, prawda? Najistotniejsze w aparycji jest przecież ciało.
Choć koszule dosłownie na nim wisiały, nie chowały pod sobą zabiedzonej sylwetki. Anioł był wysportowany, zahartowany przez ciężką pracę na polu. Mięśnie wyraźnie wyłaniały się spod jego skóry, jednak nie była to figura kulturysty, a efekt wiecznego dźwigania, schylania się, gonitwy za zwierzętami. Najmocniejszą krzepę miał oczywiście w rękach, bo to nimi wykonywał najwięcej czynności;  stąd też jego dłonie mijały się z przymiotnikiem delikatny szerokim łukiem. Szorstka skóra naciągnięta na opuszki nie raz zaznała katorżniczej roboty, choć warto wspomnieć, że ten fakt nie definiował kończyn Akaiaha jako żywcem przeszczepionych od mutanta. Grubość palców była daleka od przeciętnej średnicy marchewki, a zamykała się raczej w przyzwoitym standardzie. Mało tego, palce były dość długie i zdecydowanie zgrabne. W końcu to nimi wyplatał kosze czy misternie zdobione wianki. Co się tyczy paznokci, przemilczmy ich stan, ponieważ często bywały najzwyczajniej w świecie połamane.
Pracował hardo i trzeba to zaznaczyć już któryś raz z kolei, bowiem wiele szczegółów w jego wyglądzie, zawdzięczał właśnie harowaniu w pełnym słońcu. Karnacja chłopaka była jasna, choć zdecydowanie daleka od idealnej porcelany. Nawet zimą, gdy bywał bledszy, wciąż wydawał się zdrowo zarumieniony, odróżniając się od trupiej skóry wielu ze znanych mu aniołów. Latem opalał się na jasny brąz, który niespecjalnie kłócił się z kolorem jego włosów, a nawet ładnie podkreślał oczy. W upale pracował bez górnej części odzienia, więc szczęśliwie nie paradował po Edenie z charakterystycznymi „białymi rękawkami” robotnika. Ciekawie natomiast robiło się na twarzy skrzydlatego, która nabierała na policzkach i nosie delikatnych, ciemniejszych punkcików. Bardzo chętnie wyskakiwały mu piegi od słońca, które zgodnie znikały wraz ze spadnięciem śniegu. Bywały jednak momenty, że chłopak prezentował się dość zabawnie. Szybko się czerwienił, czy to przez nagłą powinność biegu, kilka sekund z głową zwieszoną ku dołowi, czy nagłe uderzenie zażenowania. Jeżeli nie była to od razu cała buzia, to przynajmniej uszy - czerwień chętnie wykwitała na jego twarzy i biedak nawet nie miał jej specjalnie jak ukryć. Przysłonięcie oblicza grzywką było niemożliwe, ponieważ anioł obcinał się stosunkowo krótko, nie chcąc, by włosy przeszkadzały mu podczas pracy. Wydawały się jednak nadzwyczaj bezproblemowe; proste, często nawet oklapłe, grzecznie siedziały na swoim miejscu, rzadko roztrzepując się we wszystkie strony. Kolor przywodził na myśl ciemny blond lub jasny brąz, w zależności od tego, jakie kto miał preferencje w nazewnictwie. Spokojnie można by go określić, jako po prostu szatyna. Włosy nie były jednak jednolicie zabarwione – gdzieniegdzie odznaczały się zdecydowanie jaśniejsze pasma; nic dziwnego, skoro wiecznie wystawiał łeb na słońce.
Miał śliczne oczy. Barwę można zamknąć w jednym słowie – zielona –  ale kto zadowoliłby się takim brakiem precyzji w opisie? Przy dobrym świetle wyglądał, jakby Kreator wbił mu w czaszkę dwa błyszczące kryształy o kolorze najprędzej przywodzącym na myśl miętowy jadeit. Tęczówka była bardzo żywa i jasna, a przy tym odchodzące od źrenicy promienie w różnych odcieniach zieleni, nadawały jej pewnej głębi. Jednak, mówiąc całkowicie szczerze, niewiele było osób, które miałyby okazję wpatrywać się godzinami w jego oczy. Prawda była taka, że Akaiah zwracał uwagę rozmówców na coś z goła odmiennego.
Był specyficzną osobą.
Anioł większość swojego życia spędził z dala od ludzkiego towarzystwa, odganiając od siebie poczucie samotności przez obecność zwierząt. Nie ma niczego złego w posiadaniu pupila; psa, kota, może jakiegoś gryzonia? Niemniej Akaiah sprawiał wrażenie, jakby do grona jego ulubieńców należał cały las i tak też z całym lasem starał się utrzymywać przyzwoity kontakt. Potrafił przeznaczyć cały tydzień na bieganie po wszystkich znanych sobie zakamarkach Edenu, by odwiedzić znajomego zająca, zaprzyjaźnioną wiewiórkę czy odnowić kontakty z dawno niewidzianym łosiem. Brzmi to o tyle mniej abstrakcyjnie z uwagi na moc anioła, która zawierała w sobie zdolność do komunikacji ze zwierzętami, niemniej nie wykluczało to faktu, że dla osób trzecich wyglądał po prostu śmiesznie. Nie miał oporów przed żywą, pełną gestykulacji i szczerych min rozmową z jakąś nadętą kurą, która gdakała sobie pod dziobem równie zawzięcie, co anioł. Zdarzało mu się być naprawdę gadatliwym. Potrafił strzępić język całymi godzinami, byleby udowodnić jakiejś łani, że dostęp do wody jest łatwiejszy po drugiej stronie rzeki. Był przy każdym słowie tak autentyczny i rozkosznie zwyczajny, że wiele zwierząt zapałało do niego sympatią. Akaiah wydawał się prostą osobą, której niewiele brakowało do szczęścia. Miał łatwość do uśmiechania się, robienia śmiesznych, niby zamyślonych min czy niemal teatralnych zdziwień, które, przy okazji normalnych konwersacji, wydawały się komiczne. W znacznej większości przypadków nie udawał – po prostu był dość ekspresyjną, żywą postacią. Każdą jego emocję dało się wyczytać nie tylko z twarzy, ale również całej figury. Łatwo się peszył, zawstydzał czy przestawał czuć komfortowo, a to rodziło w nim nerwowość. Sunięcie spojrzeniem po ziemi, nazbyt sztywny śmiech, zaczerwienione uszy, a także wiecznie niespokojny ruch. Musiał coś robić, musiał mieć coś w rękach. Międlił kant koszuli, zrywał trawę i zaczynał pleść z niej warkocze, mierzwił włosy palcami… nie był statyczny. Za to zdecydowanie bywały momenty, w których bardzo chciałby taki być. Chłopak był przesympatyczny i zawsze skory do pomocy, pracy czy rady, jednak gubił pewność siebie, ilekroć przychodziło mu obcować z ludźmi. Szeroko pojętymi, gwoli ścisłości: wymordowany, łowca, człowiek. Wszyscy, którzy zrodzili się z kobiety i nie mieli białych skrzydeł, byli potencjalnymi czynnikami stresogennymi. Akaiah nie potrafił rozmawiać z osobami spoza kręgu anielskiego. Ze względu na ciąg nieporozumień w przeszłości, generujących szereg nieprzyjemnych wspomnień, ludzie kojarzyli się szatynowi z czymś niezrozumiałym. Różnym od niego do tego stopnia, że plątał mu się język, ilekroć zachodziła potrzeba odezwania się do kogoś, kto nie nosił na plecach błogosławieństwa od Pana. Unikał wszelkich kontaktów podobnego pokroju jak ognia, najzwyczajniej w świecie nie chcąc czuć się tak nieudolnie. To nie tak, że palił bezwzględnego buraka ilekroć zobaczył jakiegoś Opętanego na drodze czy zaczynał krzyczeć na widok czerwonych ślepi. Po prostu z automatu nie patrzył na twarz, robił się milczący lub na odwrót - paplał przerywanymi słowami zupełnie bez sensu, nie wiedząc za co chwycić temat rozmowy. Patrząc z perspektywy przeżytych przez niego lat, chłopak nie odbył wielu praktyk, mogących poprawić jego pewność siebie. Powiedzmy sobie szczerze, wolał uciec od problemu, zaszywając się w swoim kawałku Edenu i oddając pracy. Akaiah kochał mieć zajęcie. Uwielbiał wypełniać obowiązki związane z utrzymaniem gospodarstwa, przykładać się do domowej produkcji odzieży czy ciągle biegać pośród drzew i krzewów, by nazbierać owoców własnymi rękoma. Nie zapomniał przy tym o anielskiej powinności pomocy tym, których tak bardzo się obawiał. To, że słabo szedł mu kontakt z człowiekiem, nie oznaczało, że nagle jego los stał mu się obojętny. Większość zebranych owoców, zrobionych ubrań czy wyplecionych koszy szła przez pośrednika na pomoc Desperatom. Perspektywa rozmowy była przerażająca, jednak czułby się gorzej, gdyby całkowicie zaniechał zaangażowania w ich sprawę. Mało tego, czuł wręcz obowiązek, by na odpokutowanie swojej nieudolności pracować jeszcze więcej. Zdarzały się jednak chwile, w których zapominał dla kogo właściwie wypruwał sobie żyły, dopowiadając sobie wówczas, że robił to wyłącznie dla samego siebie. Cieszył się każdym zebranym koszem jabłek, każdą godziną spędzoną na pastwisku z owcami, każdą sekundą przeznaczoną na wpatrywanie się w zachód słońca, by w pełni zadowolenia stwierdzić, że kolejny dzień dobiegał końca. Lubił życie w człowieczym ciele i chociaż peszył się niesamowicie ilekroć przychodziło mu patrzeć na prawdziwie ludzką twarz, chciałby zachować swoją własną do końca istnienia – swojego lub świata. Kochał życie i czasami traktował je zbyt przyziemnie, co nie uchodziło za dobre wedle zdania większości aniołów. A skoro o życiu mowa, Akaiah uważał, że cenne było nie tylko jego; nie tylko reszty jego braci; nie tylko ludzi. Dosłownie każde nosiło w sobie ogromną wartość i o każde mógłby się spierać i wykłócać całymi godzinami. O nie.. ta żaba straciła kończynę, musimy jej pomóc! Nie zabijaj tej muchy! Uważaj! Po ścieżce chodzą mrówki! Czasami ciężko było mu się pogodzić z tym, że żeby jedno życie mogło przetrwać, drugie musiało odejść. Co nie oznaczało, że nie rozumiał podstawowych praw natury. Wolał o nich nie myśleć, udawać, że ich nie ma… co tylko gorzej odbijało się na nim przy okazji spotkania z brutalną prawdą. Był wrażliwy na cierpienie innych i często pozwalał włazić sobie na głowę, ale gdy wymagała tego sytuacja, potrafił wykazać się stanowczością.



× Rozmowa ze zwierzętami.
Najczarniejsza toń, która śmiałaby opleść go lepkimi sidłami, nigdy nie zdoła zagłuszyć potoku dźwięków, które docierają do uszu szatyna. Anioł posiada zdolność rozumienia zwierzęcej mowy, która w tak urodzajnej w faunę krainie, jaką jest zamieszkały przez niego Eden, ryczy do niego nieprzerwanie przez kilkaset lat. Rozmowa odbywa się na drodze telepatii, toteż chłopak nie musi wydzierać miauknięć i syków z gardeł napotkanych futrzaków, natomiast sam z przyzwyczajenia zwraca się do nich za pomocą słów w języku japońskim. Wyrobił sobie nawyk wdawania się w dyskusje z każdym napotkanym dwu-, czworo-, sześcionogiem, jednak należy zauważyć, że nie z każdym zwierzęciem rozmowa wygląda tak samo. Przede wszystkim, Akaiah z żadnym nie jest w stanie oddać się kontemplacji tematów abstrakcyjnych. Lisy nie rozumieją sztuki, wilki nie wiedzą czym jest Bóg, religia. Kierują się innymi wartościami, a ich cele są zdecydowanie prostsze, niż ludzi, którzy potrafią nadać swojej egzystencji wyższego znaczenia. Im mniej zaawansowane


avatar
Sponsored content