He's half of my soul and half of my heart; without him I would fall apart.
TESTOWE FORUM

Join the forum, it's quick and easy

TESTOWE FORUM
TESTOWE FORUM
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Arno
5/12/2020, 14:29
  Głowę miał opartą na jednym podłokietniku ławki, na drugim trzymał skrzyżowane w kostkach nogi. Popołudnie było dość chłodne, więc tym razem postawił na wojskowe buty lekko ponad kostkę zamiast trampek. Kurtki już nie założył, mimo że matka suszyła mu o nią głowę dobre dziesięć minut. Już przed przekroczeniem progu pokoju uznał, że ciepła bluza w zupełności wystarczy i zamierzał się tego trzymać. Poza tym... Tkwiący między wargami papieros zdawał się emanować takim ciepłem, że chłód nadchodzącego wieczora nie miał prawa przeniknąć przez skórę.
  Szary dym co kilka chwil przesłaniał zachodzące czerwieniami, pomarańczami i fioletami niebo. Nie przesłonił za to kobiecej twarzy wykrzywionej niezadowoleniem.
  – Ile razy ci powtarzałam, żeby skończył z tym świństwem? Gdzie w ogóle się tego nauczyłeś, założę się, że twoi koledzy ze szkoły też mają dość tego dymu – mówiąc, wspierała dłonie na biodrach. Miała na sobie absurdalnie kwieciste spodnie i białą koszulę. W ręce trzymała zwiniętą w rulon gazetę, jakby co najmniej chciała go nastraszyć.
  Posłał jej tylko pobłażliwy uśmiech, w tym samym momencie wrzucając wypalonego peta do popielniczki za ławką.
  – W wojsku wszyscy palą, mamo – odparł, w końcu podnosząc się z miejsca. Gdy stał wyprostowany, przewyższał ją niemal o głowę; wyciągnięte nad głowę ręce dodawały mu dziwnej aury, choć akurat ta konkretna kobieta nie należała do grona osób, które łatwo było mu przytłoczyć.
  Bluza podwinęła się delikatnie w górę, odsłaniając malutki skrawek starej blizny. – Potrzebujesz czegoś, czy przyszłaś tylko po to, żeby zwrócić mi uwagę?
  Nie była zadowolona z jego tonu, widział to. Drgająca brew zdradzała poirytowanie, a niezadowolona iskra w miodowych oczach zdradzała, że nie potrzebowała wiele, by wybuchnąć. Zawsze miała krótki temperament.
  – Pamiętasz, że dziś twój brat przyjeżdża? Mam nadzieję, że posprzątałeś w pokoju, tak jak prosiłam.
  – A co ja jestem, jego pokojówką?
  Skrzyżowała ręce na piersi.
  – Dobra, dobra, już – podniósł obie dłonie w obronnym geście i odetchnął, zmęczony całą tą wymianą zdań. – Posprzątałem. Dasz mi odpocząć, czy mam mu jeszcze wypastować buty i wyprasować skarpetki? – Rozbawiony grymas przez krótką sekundę błądził po ustach chłopaka. Wiedział, jak łatwo wyprowadzić matkę z równowagi i nierzadko korzystał z tego przywileju.
  – Arno!
  – Będę w salonie – mruknął na odchodne, wymijając ją powoli.
  Krótka drzemka wydawała się teraz jedyną słuszną opcją.

  – Jutro zabieram Dorothy na lody.
  – Hoh, ale ty wiesz, że dorośli na randkach się całują?
  – Oczywiście, że wiem, głupku!
  – I zamierzasz to z nią zrobić?
  – ... co?
  – Pocałujesz Dorothy? Założę się, że nawet nie wiesz jak
  – Właśnie że wiem! Chcesz się założyć? O to, co zwykle.
  – Mamy umowę.
  Czuł te słodkie, niepewne usta na swoich wargach. Gest pełen zawahania, ale i mocy napędzanej wizją wygranego zakładu. Jedne ręce zaplecione wokół szyi, drugie obejmujące w pasie z jakąś wynikającą z wieku niezdarnością.
  – Chłopcy, obiad!
  Upadek, krzyk, dużo plamiącego otoczenie szkarłatu i ból.


  – Obudź się – Matka potrząsała jego ramieniem, dopóki nie uchylił niebezpiecznych ślepi i nie spojrzał na nią z tą samą co zawsze furią. Nienawidził, gdy go tak budziła, gdy w ogóle ktokolwiek przeszkadzał mu podczas snu. W końcu to jedyne chwile, które dzielił z...
  – Wrócili.
  Odchylił głowę w tył i spojrzał z uwagą na otwierane drzwi.
  Niemal czuł napięcie i nerwy bijące od stojącej nad sofą matki. Czuł również podenerwowanie ojca, który do białości zaciskał palce na klamce drzwi. Oboje oczekiwali nieuniknionego. Byli jak cholerni myśliwi czychający na pierwszą ofiarę.
  – Kopę lat, braciszku – rzucił w końcu, postanawiając zignorować tę ciężką jak słoń atmosferę. Usta wygiął w przekornym uśmiechu, moment później unosząc rękę w powietrzu w luźnym geście. Nie kłopotał się nawet ze wstawaniem z kanapy.
Arno
Celio
5/12/2020, 19:58
Słońce zdążyło schować się za budynkiem w momencie, gdy drogi, czarny SUV zaparkował na podjeździe. Koła zakopały się w żwir, kamienie gruchnęły dźwięcznie, a silnik ucichnął. Za przyciemnionej szyby chłopak był w stanie dostrzec tylko zarysy architektury, która pomimo upływu tylu lat wciąż pozostawała taka sama. Dziedziniec objęty ogrodem i wielka rezydencja. Istnieją pewne bodźce, obrazy, pewne sytuacje, które wyzwalają uczucia — niezrozumiałe, trochę podejrzane. Takie jak teraz, gdy spoglądało się na ten stary przekazywany z pokolenia na pokolenia próżny budynek. Ród Gallagherów nie trudził się w okazywanie uczuć. A czy on miał zresztą czas na sentymenty w tym wielkim Londynie, który został mu wybrany i który go wchłonął?
  Drzwi od strony pasażera trzasnęły dźwięcznie, ale nawet ten miękki hałas, nie wymusił żadnej reakcji ze strony siedzącego w półcieniu chłopaka; wzrok młodego dziedzica wciąż błądził po ceglanych żłobieniach, filarach i roślinności, która pięła się zaczepnie wokół okiennic. Czy zawsze była taka zielona? Pamięć zaczynała płatać mu figle.
  — W końcu w domu, paniczu Celio.
Za zagłówka wychylił się mężczyzna — ciemnowłosy, o gęstym, ale krótko przyciętym zaroście. Był ich rodzinnym kierowcą, pamiętał jak jeszcze trzy lata temu, poznał jego trzyletnią córkę Sanny. Wtedy ledwo trzymała się na nogach i uparcie do niego lgnęła. Ciekawe czy jej jasne włosy nadal wydają się tak samo platynowe, jak wtedy kiedy widział ją po raz ostatni.
  Celio oderwał leniwie wzrok od okna. Spoglądnął na kierowcę krótko, a w zakrzywieniu jego lewej wargi z pewnością musiało kryć się długo tłumione rozbawienie.
  — Tym razem nigdzie się nie wybieram.
  Mężczyzna, który wysiadł pierwszy, otworzył mu drzwi, a chłopak bez ceregieli zebrał się z siedzenia i wychodząc poza wygodnego Suva, wyprostował się, poprawiając zarzucony w nieładzie żakiet. Ten wydawał się tylko dodatkiem do rozpiętej o dwa guziki jasnej koszuli i poluźnionego krawatu. Ochroniarz przytrzymujący mu drzwi wpatrywał się w niego z nieukrywaną dozą zainteresowania i osłupienia (musiał być nowy, Celio nie pamiętał, aby służył ich rodzinie, kiedy ta postanowiła go oddelegować) chłopak przyłapał go na tym, kiedy dyskretnie spojrzał za siebie; jego uśmiech się poszerzył. Parsknął krótko, zamykając oczy i odwracając od niego głowę, jakby tracąc chwilowo zyskane zainteresowanie. Zaczynał przypominać sobie, jak bardzo lubił te spojrzenia – nie jedno, które w całym życiu był w stanie rozpoznać.
A więc mój braciszek, nie stracił dobrego gustu — powiedział sielsko, bardziej do siebie i ruszył pewnie żwirową ścieżką, przekraczając umiejętnie zauważony pod nogami niedopałek. Chłód, jaki zanosił się ze wschodu, przywoływał zapach świeżo skoszonej trawy i pól – tego wszystkiego, czego nie mógł doświadczyć od trzech lat; tego wszystkiego, co nagle postanowiono mu odebrać.
  Wspiął się po stopniach i zatrzymując się na chwilę — wyciągnął rękę do jednego z filarów podtrzymujących balkon na piętrze. Prześledził palcem jego strukturę. Marmurowa i chłodna — jak fundamenty wychowania, jakich zdążył zasmakować w dzieciństwie.
Mężczyzna, który wcześniej otworzył mu drzwi samochodu, stał już przy wrotach rezydencji z ręką na klamce, w drugiej trzymał bagaż.
Celio spoglądnął na niego obojętnie, ukrywając nagłe zaskoczenie. Już dawno nie miał okazji być traktowany w ten sposób.
  — Proszę wejść, bo robi się chłodno.
  Drzwi otworzyły się na cień powoli gasnącego słońca.

  — Celio, wejdź. Braun możesz zanieść torby mojego syna na piętro. Pokój jest otwarty.
Ojciec stał w przejściu i przyglądał się, jak jego podwładny wchodzi po schodach. Szybko zniknął na półpiętrze. Jeszcze przez krótką chwilę było słychać dźwięk ciężkich stóp wdrapujących się na kolejne stopnie, ale potem nastała cisza. Gallagher odkrzyknął i założył ręce na piersi. Nie dało się ukryć, że konfrontacja ze swoim drugim synem była dla niego wyjątkowo trudna — Javers jednak nigdy nie ukazywał względem nich żadnych uczuć, więc Celio nie zaskoczył się, kiedy skinął w jego stronę tylko głową i odparł:
  — Witaj ponownie w domu, Celio. Rozgość się. Niebawem będzie kolacja.
  Javers spoglądnął ukradkiem na żonę jakby ciekawy jej reakcji na widok syna. Bądź co bądź ich kontakt urwał się na całe, pełne trzy lata. Czy widok Celio był dla nich w ogóle zaskakujący? Czy mogli beztrosko rzucić się sobie w ramiona i powiedzieć: „Jak ty wyrosłeś, jak zmężniałeś” łapiąc dzieciaka za policzek i tarmosząc w ekstazie? Kiedy Javers spoglądnął w głąb pokoju, dostrzegając rozwalonego w najlepsze na kanapie Arno, uzmysłowił sobie, że nie jest w stanie dostrzec w nich różnicy. Mimo iż minął tak długi okres. Nic się nie zmieniło. Byli jak dwie krople wody. Ta sama twarz, oczy, uśmiech, krzywizny na twarzy. Jak to jest w ogóle możliwe?
  Nastała ciężka cisza. Przy pożegnaniu, jak i powitaniu nawet martwe przedmioty nabierają takiej wagi, jak gdyby miały duszę i uczestniczyły w doli ludzkiej. Celio doskonale je odczuwał.
  — Witaj ojcze, matko — spoglądnął na nich kolejno, siląc się na przyjazny uśmiech. Był delikatny, łagodny, choć ukrywał żal, którego nie zamierzał wylewać w progu ich rodzinnego domu. Ciemna grzywka opadła mu na oczy, kiedy przekrzywił głowę, a spokojne, czujne spojrzenie dostrzegło leżący cień w pokoju obok. Głos, jaki się z niego wydobył chwilę później, zmroził go — dokładnie jakby usłyszał bliski mu dźwięk, w domu pełnym duchów; nawiedzony, opętany, zbyt odległy... ale taki jaki od zawsze pamiętał. — I ty Arno.
Miał wrażenie, że nogi obrosły mu obklejone błotem knieje. Czuł spięcie rodziców stojących w przedpokoju i przyglądającym się im w napięciu. Ich spojrzenia rozpalały skórę.
  Do kości.
  Zaśmiał się dźwięcznie; perliście i przez krótką chwilę było słychać tylko odbijacie się od ścian rozbawienie.
Zabawne. — Sięgnął dłońmi do marynarki i ściągnął ją ze swoich ramion. — Nic się nie zmieniłeś. W innym wypadku byłbym zawiedziony.
Złote tęczówki zmrużyły się odrobinę, by chwilę później przerwać ich ciągnący się kontakt wzrokowy. Odwiesił obojętnie odzienie na wieszaku.
  — Kolacja gotowa państwo Gallagher — gosposia wyłoniła się z kuchni, tylko na chwilę, ale to wystarczyło, aby ojciec przemówił:
  — Rozbierz się i jak będziesz gotowy, zejdź do jadalni. — Tu spojrzał również na Arno dość surowym wzorkiem: — Ty również. Tylko się nie obijać.
Celio
Arno
5/12/2020, 20:54
   Nie spuszczał wzroku z brata. Nawet jeśli ktokolwiek z obecnych w pomieszczeniu rodziców chciał mu to wytknąć, to nie zamierzał się w ogóle przejmować. Trzy lata, co? Nie widzieli się przez cholerne trzy lata, więc Arno mógł zaryzykować ukłucie niepokoju w głowie matki i ojca i po prostu przemknąć po stojącym chłopaku spojrzeniem. Zlustrował całą jego twarz, sylwetkę, ubiór, ułożenie niesfornych włosów, by na końcu zatrzymać się na oczach. Były podobne do Bethany stojącej u boku męża, a jednocześnie tak różne. Nie różniły się za to absolutnie niczym od jego własnych, miały w sobie ten sam niebezpieczny błysk, nawet jeśli w przypadku Celio ta dzika nuta była nieco bardziej stonowana.
   Przez chwilę Arno miał wrażenie, że trzy lata, które miały służyć rozłące, jedynie ich do siebie upodobniły. Nikt o zdrowych zmysłach nie byłby w stanie wskazać różnicy, gdyby byli ubrani w te same szmaty.
   – Co ty mówisz? Oczywiście, że się zmieniłem – darował sobie niski pomruk, który kusząco drapał gardło, ale nie powstrzymał zaczepnego błysku w złotych ślepiach. Powoli podniósł się za kanapy i zwów przeciągnął, moment później wspierając dłoń na biodrze. – Jestem przystojniejszy. Co z tobą? Mam nadzieję, że głowa nie przesiąknęła ci brytyjskim rygorem.
   Kątem oka zerknął ku wyłaniającej się z kuchni Dorothy. Gosposia dobrze wiedziała o wielkim rodzinnym zebraniu, które miało dziś miejsce, a jednak zdziwienie kwitnące na jej twarzy było bezcenne. Chyba nie spodziewała się, że po tylu latach to braterskie podobieństwo przekroczy wszelkie możliwe granice. Wiedział również, że ani Javers, ani Bethany nie byli tym faktem zadowoleni, prawdopodobnie już teraz byli w stanie powiedzieć jakie piekło ich czeka. A może tak nie myśleli? Może wciąż się łudzili, że dorosłość weszła brunetom do głów, a wojskowe wychowanie raz na zawsze wypleniło im z głów wybryki. Cóż...
   Surowy wzrok stojącego nieopodal ułożył mimikę jego twarzy w pobłażliwym uśmiechu; język aż swędział od komentarza.
   – Jesteś pewien, że mam się rozbierać? Dorothy mogłaby zemdleć, a to niebezpieczne dla kobiet – Białe zęby błysnęły w wilczym wyrazie. Ciemne brwi ojca ściągnęły się ku sobie. Widać było, że z jednej strony przywykł do zadziornej natury syna, a z drugiej wciąż nie mógł się z nią pogodzić. Arno mógł przysiąc, że ponad głową Javersa unosił się dym pędzących w końskim galopie trybików. Postanowił nie dawać mu szans na odpowiedź. Przemknął tuż obok, od razu przeskakując ponad pierwszymi dwoma schodkami prowadzącymi na piętro.
   – Tak, tak, panie Gallagher, już pędzę – jego śmiech dźwięczał echem w korytarzach rezydencji.
   Dziwił się, że po tych wszystkich próbach, a w końcu separacji rodzice postanowili nie rezygnować ze wspólnego pokoju braci. Nie był oczywiście pewien, czy to nie kwestia czasu, wszak na ten moment spodziewałby się po nich dosłownie wszystkiego. Może postanowili dać im kredyt zaufania, uwierzyć w to, że miliony kilometrów wykonały swoje zadanie niezawodnie...
   Chrzanić kilometry, chrzanić szkoły wojskowe, chrzanić separację i chrzanić rodziców. A przede wszystkim – chrzanić zasady. Gdy tylko Celio przekroczył próg pokoju, a drzwi trzasnęły o framugę, Arno od razu złapał za luźny krawat, który już na wejściu przykuł jego uwagę. Materiał był śliski, ale jednocześnie leżał w dłoni tak dobrze, jakby właśnie tam było jego miejsce. Tkanina napięła się w ułamek sekundy, przyciągając bliźniaka bliżej, wolna dłoń ścisnęła w palcach skrawek białej koszuli, czoło przytknęło się do czoła, dzikie ślepia zajrzały w swoje lustrzane odbicia.
   – "Matko"? "Ojcze"? – Kąciki ust zadrgały w rozbawieniu. – Dobry żart. Co powiesz na jeszcze lepszy? Oldschoolowy – mówiąc, niemal dotykał ust chłopaka; ich wargi dzielił jakiś śmieszny milimetr przerwy, który zdaniem Arno w ogóle nie powinien istnieć. Powoli i z wyraźną niechęcią wypuścił ubranie brata spomiędzy palców, kroki kierując do przestronnej garderoby za kolejnymi drzwiami.
Roziskrzone oczy objęły wzrokiem segment pomieszczenia z identycznymi kreacjami. Wiedział, że nie musiał nic więcej mówić.

   I rzeczywiście – wchodząc do jadalni, znów usłyszał to pełne przejęcia zaczerpnięcie powietrza przez Dorothy. Biedna gosposia chyba nie była na to gotowa, bo trzymana w rękach srebrna taca zadrżała, a ustawione na niej filiżanki z herbatą zaczerkotały niebezpiecznie, jakby lada moment miały przyozdobić podłogę parująca plamą. Jego uwadze nie umknęło również to, jak matka wpierw rozszerza oczy w niedowierzaniu, a moment później kryje je za powiekami, przytykając dłoń do twarzy w zrezygnowanym geście. Najwyraźniej nie była aż tak zszokowana, w zasadzie Arno śmiał twierdzić, że "jak go znała, to wiedziała, że do tego dojdzie".
   To oczywiście nie powstrzymało dumnego wyrazu na jego twarzy. Z gracją zajął swoje miejsce, zaintrygowany wzrok wlepiając w telepiącą się gosposię. Mógłby przysiąc, że sekundy dzieliły ją od spotkania z posadzką.
Arno
Sponsored content