Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o swoich planach. - Page 4
TESTOWE FORUM

Join the forum, it's quick and easy

TESTOWE FORUM
TESTOWE FORUM
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.

Marshall
16/10/2020, 00:16
First topic message reminder :

  – Ile mam na ciebie czekać? Musisz zawsze wszystko utrudniać, całkiem jak twoja cholerna m---
  Trzask zamykanych drzwi urwał rozjuszoną wypowiedź. Niewzruszony wzrok Marshalla spoczął na stojącym w dole schodów mężczyźnie. Ubrany w szykowny i niewątpliwie drogi garnitur wystukiwał lśniącym butem rytm, co rusz spoglądając na nowiutki model srebrnego zegarka oplatającego lewy nadgarstek; sekundy dzieliły go od wybuchu, widać to było.
  – Nie piekl się tak, bo jeszcze wyskoczą ci zmarszczki – Mimo niezadowolenia trwającego od wczesnego poranka młodzieniec zdołał wykrzesać z siebie nierówny uśmiech. Wiedział, że tą pewnością doprowadzi ojca do furii, lecz jednocześnie nie wyglądał na kogoś, kto nawet z taką wiedzą zdoła zdusić bunt w zarodku.
  Mężczyzna nie odpowiedział, lecz konfrontował ciemnowłosego chłopaka ze swoim czujnym spojrzeniem. Marshall czuł na sobie cudze oczy i był świadom, że właśnie poddawały go inspekcji. Sprawdzały, czy nieskazitelnie biała koszula została poprawnie wyprasowana i upchnięta w dół garderoby. Przemknęły po dopasowanych spodniach, upewniając się, że żadna część materiału nie odstawała w nieodpowiednim miejscu. Nie ominęły również dopasowanego garnituru i czarnej muchy dopełniającej stroju. Ojciec wydawał się zadowolony. A przynajmniej dopóki nie sięgnął wzrokiem czarnych trampek zastępujących parę wypastowanych lakierek, które sprzątaczka przyniosła razem z całą resztą.
  – Marshall, przysięgam na Boga, że jeśli zaraz nie pójdziesz tego zmienić…
  – Spokojnie staruszku, zaraz się spóźnimy – Bezwiedne machnięcie ręki zwieńczyło wypowiedź chłopaka. Nie pozwolił na ani sekundę na reakcję, zmierzając pewnym krokiem ku drzwiom wyjściowym. Skoro miał siedzieć na tym zakichanym bankiecie w roli maskotki swojego ojca, to miał zamiar zachować choć kilka swoich zasad.

[...]

  Wiedział co robić na bankietach i oficjalnych spotkaniach, by nie przynieść ojcu wstydu, staruszek nauczył go wszystkiego; czasami wpajał wiedzę słowami, a czasami ciężką ręką, niemniej zawsze ze stuprocentową skutecznością. Marshall doskonale wyczuwał moment, w którym powinien milczeć, a w którym dodać coś od siebie, by zaimponować towarzystwu wielopoziomową wiedzą i zachowaniem. Zabawiał współpracowników, czasami podawał im nawet świeże szklanki szampana, czasami kusząc się na kilka łyków również z własnego kieliszka. Był jednak znudzony. Znużenie ciążyło mu na ramionach tak bardzo, że w momentach, gdy nikt nie stał mu za plecami, zrzucał z twarzy uprzejmy uśmiech grzecznego chłopca z dobrego domu i spoglądał z zazdrością na spacerujących parkiem ludzi.
  Obserwując otoczenie wyłapał wśród tłumu intrygującą sylwetkę. Z jednej strony facet nie wyróżniał się kompletnie niczym – ot kolejny porządny gość w graniaku, który chciał zaimponować zarządcy największego więzienia o zaostrzonym rygorze w Stanach Zjednoczonych. Z drugiej jednak strony miał w sobie coś, co sprawiało, że wnętrze Marshalla drżało z ekscytacji. Mógłby przysiąc, że niemal czuł, jak stopy odrywają się od podłogi jedna po drugiej, by zbliżyć go do obiektu zainteresowanie.
  Gdyby tylko...
  – Ah, Marshall, tu jesteś! Cały dzień próbuję cię złapać – Obca dłoń nagle spoczęła na ramieniu Everetta, unosząc wzrok na stojącego obok mężczyznę. Kolejny pracownik ojca, kolejny człowiek chcący mu się podlizać w każdy możliwy sposób. Ciemnowłosy niemal warknął, choć jedyne co wykrzywiło usta, było słodkim, zakłamanym uśmiechem.
Marshall

Marshall
16/10/2020, 14:42
– Cień.
  Usłyszał to wymamrotane słowo w momencie uchylania drzwi. Usta od razu wygiął parszywy uśmiech czystego zachwytu.
  – Zuch chłopak – pochwalił mrukliwie, jakby to on był tym starszym, dumnym bratem. Może nawet powiedziałby coś więcej, ale uwadze nie umknął wzrok białowłosego mknący po odsłoniętych nogach.
  Dzieciak znów zaśmiał się w duchu.
  Pochylił się bardziej lub mężczyźnie, celowo dotykając nagim udem odsłoniętego przedramienia mężczyzny. Wiedział, że mięśnie i mózg tego człowieka będą toczyły walkę, by nie wyciągnąć dłoni i nie położyć jej na gładkiej skórze.
  – Zmuś mnie – odparł zaczepnie, nic sobie nie robiąc z wojskowych komend Nine'a. W pewnym momencie po prostu oparł policzek na ramieniu siedzącego tuż obok człowieka i skupił wzrok na przetwarzającym dane ekranie telefonu. Wiedział, że otworzenie wszystkich zawartych na karcie plików zajmie trochę czasu, ale nie wydawał się tym jakkolwiek przejęty. Najwyraźniej pozycja, w której się znalazł, przysparzała mu wiele frajdy mimo względnego bezruchu. Zamarł we względnie bezpiecznym (dla mordercy, nie dla siebie) bezruchu, po prostu obserwując pojawiające się na białym tle ciągi cyfr.
  Drzwi otworzyły się nagle na oścież, a stojący w nich mężczyzna wyglądał na o wiele bardziej zaskoczonego, niż Marshall, który jedynie wygiął usta w pobłażliwym wyrazie. Oczy śmiały mu się pełnią rozbawienia.
  – Podziwiasz widoki? – zadziorna nuta przeplotła wypowiedź, gdy chłopak wystosował słowa w kierunku One'a. Założył jedną nogę na drugą i niby to przypadkiem powiódł palcami wzdłuż jasnego uda. Zaraz jednak wsparł łokieć na kolanie, później podbródek na dłoni i oddał się w pełni obserwacji – jak się zaraz potwierdziło – dwóch braci. Niespodziewanie z ust oprawcy padło zdanie, które nijak nie przypadło Everettowi do gustu. Powieki przymrużyły się znacznie, gdy zwracał piekielny wzrok ku znajomej już sylwetce. I mimo iż wiele odpowiedzi cisnęło mu się na usta, demon w ludzkiej skórze zachował milczenie, ograniczając się do wypalania dziury w plecach mężczyzny.
  Złapał za leżące w tyle łóżka spodnie i wciągnął je na biodra, upychając przydługą koszulę za pasek. Ani myślał zasłaniać śladu na szyi. Zamiast tego podążył do wyjścia za braćmi, choć wydarzenia po raz kolejny miały obraz nieoczekiwany kierunku.
  Postanowił.

  Zniknął im z oczu szybciej, niż się tego spodziewali. Wyczuł odpowiedni moment, gdy wszyscy w głowie mieli jedynie wprowadzaną do budynku ofiarę. Marshall w tym czasie rozpłynął się w cholernym cieniu; w jednym korytarzy cały czas szedł za Ninem i jego bratem, a w następnym nie było już po nim śladu. Nie znał jeszcze całego rozkładu budynku, ale to w niczym nie przeszkadzało. Przyzwyczajony do ciężkich warunków poruszał się zakrętami jak mysz zamkowymi korytarzami. Nikt go nie widział, czasami tylko obracano głowę, gdy niepokojące uczucie zalewało plecy zimnym potem. Skierowane w ciemność oczy nie wychwytywał jednak niczego prócz obdartej z tapety ściany.
  Przechodzący obok Five nie zdążył nawet krzyknąć, gdy coś wciągnęło go w mrok odciętego od elektryczności korytarza.

  Pomieszczenie, w którym zamknięto Mavericka było ciemne. Zakazano włączania światła, by oparty o ścianę i nieprzytomny mężczyzna nie był w stanie określić, gdzie w ogóle się znajduje. Wewnątrz nie było niczego poza jedną, migoczącą w rogu kamerą, do której przytwierdzono mikrofon. Stojący przy wyjściu z pokoju Five drgnął targnięty niepokojem, gdy jeden z członków szajki chciał wejść do środka.
  – Nie możesz tam wejść – odezwał się chłopak, przylegając plecami do drzwi. Wyglądał, jakby chciał był gotów ich bronić za cenę życia.
  – A to niby czemu?
  – Nine kazał się wszystkim zebrać w nagłośni – mówiąc, Five nie patrzył rozmówcy w oczy. Wzrok miał skierowany na bok, a głos mu nieco drżał. Gdyby chodziło o inną sytuację, wina biłaby po oczach, lecz teraz był wśród swoich. Stojący naprzeciw mężczyzna taksował go wzrokiem dłuższą chwilę, aż w końcu wzruszył ramionami i odszedł, pozostawiając po sobie odgłos cichnących kroków.

  Maverick w końcu się ocknął. Musiała minąć chwila, nim oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Długo błądził drżącymi rękoma w mroku, szukając czegokolwiek – wyjścia, włącznika, jakiegoś przedmiotu, który mógłby mu później posłużyć do obrony. Nie spodziewał się natomiast, że dłonie natrafią na coś miękkiego.
  – Kto tu jest? – odezwał się w końcu z niepokojem, ale i ostrzeżeniem w głosie. Coś poruszyło się w mroku. Z początku zarządca więzienia widział przed twarzą tylko nieprzeniknioną ciemność, lecz w końcu pośród głębokiej czernie rozbłysnęła para jadowitych oczu.
  – Tato? – Marshall na przejętego. Gdy ojciec złapał go za ramiona, znów się odezwał. – Schrzaniłem, tato... Przepraszam, ale schrzaniłem – głos mu drżał, gdy przecierał twarz dłońmi. Cały był nerwowy i nieprzerwanie rozglądał się dookoła.
  – Już dobrze, synu – Maverick przyciągnął potomka do piersi. – Co to za ludzie? Czego chcą?
  Brunet znów zadrżał, wprawiając ojca w wrażenie o tłumionym szlochu. Pierwsza w życiu porażka musiała ugodzić go w dumę i zarządca był w stanie to zrozumieć, wszak dzieciak dziedziczył jakąś część jego własnych genów. A Everettowie nienawidzili przegrywać, a przynajmniej ich lepsza część.
  – Nie wiem, nie znam ich. Nigdy nie słyszałem o tej bandzie i przeliczyłem swoje możliwości. Tato... Coś jest nie tak – złapał ojca za rękę i powiódł jego palcami ku wyczuwalnej ranie na szyi. – Coś mi wstrzyknęli... Jeśli nie prześlesz im stu tysięcy dolarów, będzie po mnie. Mają też namiary na Josha. Błagam, powiedz, że masz zapasowy telefon?
  Maverick odsunął się na długość ramion. Długo patrzył na oblicze przestraszonego syna, podejmując w głowie kolejne decyzje. Jeśli cenił kogokolwiek na tym świecie, to właśnie swoje dzieci, a już zwłaszcza te wyjątkowe. W końcu położył rękę na głowie chłopaka.
  – Wszystko będzie dobrze. Powiedzieli ci, gdzie masz wysłać pieniądze?
  – Tak... Gdy tylko trafią na konto, zamek w drzwiach się otworzy i będziemy mogli wyjść, taka była umowa – Uważne spojrzenie kolorowych tęczówek osiadło na zarządcy szukającej po kieszeniach telefonu. Maverick w nerwach odblokował urządzenie i odszukał aplikację jednego z banków. Wysłuchując się w dyktowany numer, wpisywał odpowiednie liczby. Po kilku sekundach jasny komunikat rozświetlił pomieszczenie jeszcze bardziej. Gdy komórka zgasła nic się nie stało, a mężczyzna zamarł w oczekiwaniu.
  Kolejne minuty mijały, lecz nie działo się absolutnie nic. W pokoju wciąż migało małe, czerwone światełko kamery, lecz poza tym wciąż panowała nieprzenikniona ciemność. Nawet lśniące tęczówki młodego chłopaka gdzieś zniknęły. Może nasłuchiwał przy drzwiach?
  – Marshall?
  Pstryknęło.
  Marshalla nie było już obok. Stał tuż przy wyjściu z przytwierdzoną do skroni lufą pistoletu. Five trzymający palec na spuście minę miał nietęgą. Widać było, że bezsprzecznie panował nad sytuacją.
  – Jeśli kasy nie będzie przez następne trzydzieści minut, łeb twojego syna ozdobi pobliską ścianę, jasne? – chłód w głosie młodego chłopaka zaskoczył nawet samego Marshalla, choć w przeciwieństwie do ojca, syn odbierał to jako pozytywne zaskoczenie. Szarpnięty nagle za ramię wyszedł posłusznie na korytarz, aż do zamknięcia drzwi utrzymując kontakt wzrokowy z ojcem.
  Zamek pstryknął i sekundę później o metal uderzyły czyjeś plecy. Zamknięty po drugiej stronie zarządca więzienia mógł pomyśleć, że jego syna właśnie pobito. Jak wielki byłby jego szok, gdyby oczy ujrzały prawdę.
  Brunet znał się niebezpieczne blisko przyszpilonego Five'a. Znalazłszy się poza wzrokiem kamer mógł sobie pozwolić na kolejną paskudną grę.
  – Ty też masz w sobie iskrę – wymruczał, opierając dłoń na drzwiach tuż przy twarzy niewiele starszego od siebie chłopaka. Nagle znalazł się jeszcze bliżej, zatrzymując usta przy uchu chwilowego wspólnika. – Dobra robota – wyszeptał, choć w oczach idących korytarzem ludzi sytuacja mogła wyglądać dwojako.
Marshall
Nine
16/10/2020, 14:42
— Pojawiły się komplikacje.
  Nine wciąż wpatrzony w rozciągający się przed nimi korytarz, pozwolił sobie na krótką chwilę spoglądnąć w kierunku swojego brata. Brew nad lewym okiem wymownie uniosła się ku górze; spojrzenie nie wyrażało nic.
  — Maverick miał znajdować się w sali konferencyjnej sam, ale okoliczności zmieniły obrót — wyjaśnił po chwili sam odzywając wzrok od piętrzących się na ich drodze zakamarków. Zapadła między nimi cisza, ale w tej trwającej ledwie marną minutę nie dostrzegło się żadnego napięcia. Obaj mężczyźni wyglądali jaki prowadzili między sobą telepatyczną rozmowę, której nawet podążający w cieniu Marshall nie był w stanie usłyszeć. Nie mógł, bo już dawno zdołał zboczyć w innym kierunku.
  — I co ma to oznaczać?
  — Jest tutaj.
  Nine zatrzymał się gwałtownie, a dotrzymujący mu kroku One postąpił jeszcze parę stóp, nim zdał sobie sprawę, że wysforował się nazbyt w przód. Biała, przydługawa grzywka opadła mu na prawe oko, kiedy obrócił się, by na niego spojrzeć. W świetle marnych jarzeniówkach jego twarz nabrała niemal tak twardego oblicza co gęba Nine’a. Gdyby zapuścił zarost i zmienił fryzurę z pewnością nawet współpracownicy mieliby trudność ich odróżnić.
  — Jest tutaj? — Nie należał do osób, które stawiają retoryczne pytania, ani takich, które się powtarzają, ale w obecnej sytuacji nawet ta z pozoru stabilna cecha miała zostać zrównana z naturalnymi aspektami. Białe ścięgna ozdobiły jego parszywą mordę na granicy żuchwy. Każda narastająca cisza pogłębiała wiszącą nad ich głową niechybną niepewność, a ta tłumiona frustracja miała niebawem wylać się gardłowym dźwiękiem powodując, że kolejne zdanie wysyczy przez zaciśnięte zęby. — Jak to do cholery tu jest? Mieli tylko namierzyć sygnał jego telefonu. Miałem grać z nim na odległość. Kto go tu przywiózł?
  Oczy Nine’a pociemniały, przypominały dwa wyciągnięte z paleniska kamienie.
  — Kto—
  — Five i Two — wtrącił mu się w słowo. — Zdemaskowali się. Dwóch ochroniarzy zostało zabitych, nie było więcej świadków. Nie pozostawało inne wyjście jak…
  Wargi jasnowłosego drgnęły, a na jego kwadratowej, masywnej szczeciniastej szczęce pojawił się wredny, wkurzający uśmiech.
  — Oczywiście. Nie pozostawało nic innego jak zabrać tego gnoja do naszej kryjówki. — Przechylił głowę, aby spojrzeć na One’a pod innym kątem. Język musnął odsłonięte białe zęby. — Gdzie on teraz jest?
  Wzrok One’a sięgnął powyżej ramienia brata dopiero teraz dostrzegając zbyt ciemny, złowrogi korytarz.
  Marshall zniknął.
  — Dobre pytanie.

  Każdy chyba zna to uczucie —  kiedy biały płomień gniewu liże wnętrzności podpalając organy żywym ogniem; który zamiast gasnąc postępuje. Rozrasta się i pożera wszystko, wraz ze zdrowym rozsądkiem. Zniknięcie Marshalla nie pomagało. Było pierdolonym odstępstwem, jak cały on.
  Nine kroczył pewnym krokiem pustym, ciemnym korytarzem. Był pewien, że młody nawet jeśliby bardzo się starał nie wydostałby się z ich kryjówki cało, ale wiedza, że postanowił zboczyć z kursu i postąpił po swojemu zalewało go kolejnymi porcjami gniewu nie do opanowania. Zęby zaciskały się z taką siłą, że równie dobrze mógł dostać szczękościsku. Jego wyraz twarzy mimo iż opanowany — wcale taki nie był. Za tymi bezlitosnymi, niemymi oczami kryła się wściekłość. Potworna, niechybna zagłada. Plan zaczynał się rozsypywać. Wiedział to nie tylko on ale i podążający przy nim One. Każda część planu ulegała zmianie, takiej, której nie brali pod uwagę. Nawet najmniejsze składowe mogły zburzyć wszystko. Wszystko co oboje budowali od lat.
  Nie mógł do tego dopuścić.
  Ich droga wydawała się kończyć. One zwolnił pozwalając Nine’owi bez przeszkód wyjść naprzeciw temu co było błędem i nieporozumieniem.
  Temu co nie powinno istnieć.
  Nie powstrzymywał go. Pozostawał w cieniu obserwując wyłaniające się z cienia postaci, tylko ukradkiem spoglądając na plecy brata.
  Przyszpilony Five przełknął głośniej ślinę i spoglądnął Marshallowi głęboko w oczy. Ich spojrzenia wydawały się wysyłać niewypowiedzianą iskrę — być może nawet tą o której wspominał sam młodzieniec. Głośne kroki słyszane z końca korytarza wyrwały go z tej niebezpiecznej bliskości. Gwałtownie się wyprostował, odpychając ręką więźnia. Uchylił usta. Widok wyłaniającej się z mroku opanowanej gęby Nine’a nie był widokiem, który zwiastował niechybną pochwałę.
  — To nie tak—
  Białowłosy w mgnieniu oka przybliżył się do dzieciaka i złapał go za poły koszuli gniotąc materiał tak silnie, że w momencie, w którym szarpnął go do siebie i ponownie przywalił plecami do drzwi oboje mogli usłyszeć  dźwięk rozrywanego materiału.
  — Mam ci przypomnieć gdzie właśnie powinieneś być?
  Five spoglądnął w przerażeniu na Nine’a, a na jego lekko trądzikowatych policzkach pojawiło się delikatne zaczerwienie - występowało zawsze kiedy się denerwował. Wzrok uciekł mu w bok, prosto na Marshalla, którego zdążył odsunąć na bezpieczną odległość. Nie był to jednak dobry pomysł. Bezlitosne spojrzenie Nine’a dojrzało ten ruch i zacisnęło materiał przy jego szyi mocniej, na tyle, że materiał dekoltu zaczął uciskać mu kark.
  — Może z łaski swojej pozwolisz mi zrozumieć---
  — Musieliśmy go zabrać, nie mogliśmy go zostawić. Spierdoliliśmy, wiem — dukał z trudem, czując jak tworzywo zaczyna go przyduszać.
  — Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek wspominał, że nasza robota jest prosta. — Twarz Nine’a przybliżyła się na odległość niewielu minimetrów. Niemal czuł w nozdrzach potęgujący strach i obawę małolata. Wskazał ruchem głowy w kierunku Marshalla kontynuując: — Jego też musiałeś tu zabrać? Czego mi nie mówisz?
  Knykcie mężczyzny zbielały, a plecy Five’a kolejny raz przywaliły w metalowe drzwi. Dzieciak przymknął oczy sycząc przez zęby; strużka potu polała się spod ciemnej grzywki. Język przebiegł po obeschniętych wargach by zaraz te uchyliły się chłonąc więcej powietrza. Białowłosy odepchnął ciemnowłosego postępując kilka kroków w tył, zdążył przelotnie spoglądnąć na Marshalla. Pustka i chłód jakie w nim dominowało było jednym ze składowych. Niebawem miało pojawić się drugie — dźwięk odbezpieczającej broni, która bardzo szybko pojawiła się przed oczami Five’a.
  — Masz dwie minuty do przekonania mnie abym nie odstrzelił ci łba. Ty też.
  Zimne spojrzenie nie musiało spoglądać na Everetta, aby ten wiedział, że mówi również do niego.
Nine
Marshall
16/10/2020, 14:42
Five mógł doskonale wyczuć moment, w którym czyjeś smukłe palce opierają się na jego biodrach; opuszki celowo przemknęły po materiale spodni, bardzo powoli, ale raczej mało subtelnie zmierzając ku pośladkom.
  Niski pomruk rozbrzmiał w korytarzu na moment przed odgłosem ciężko stawianych kroków. Marshall doskonale słyszał dwie pary wojskowego obuwia, ale nie zrobił nic, by się odsunąć. Wewnętrzny instynkt nakazał się przysunąć, niemal dotknąć ciała chłopaka swoim własnym, przytknąć jedno do drugiego i wszystko po to, by ujrzeć furię w losowych ślepiach, które w końcu wyłoniły się z ciemności.
  Odepchnięty na bok w ten prawie troskliwy sposób ledwie powstrzymał parsknięcie. Co to miało być? Jedni przystawiali mu pistolety do głowy z równą łatwością, co podnosili widelce przy śniadaniu, a drudzy na wstępie wykazywali się opiekuńczymi odruchami, których prawdopodobnie sami nie byli nawet świadomi.
  Ciche parsknięcie umknęło spomiędzy ust bruneta; przesłonił je dłonią i zgiął się delikatnie, próbując powstrzymać narastającą falę rozbawienia. Czym było to miejsce, do którego trafił? Kim byli ci ludzie, z którymi właśnie przebywał? Nie mogli być normalni, to już ustalił. Jednocześnie był już pewien, że nie mógł wpaść w lepsze ręce. Byli idealni. Popaprani na swój własny sposób i tak różnorodni, że Everett przez chwilę chciał się oblizać z zachwytu. Zamiast tego uśmiechnął się szeroko sam do siebie, prezentując w tym grymasie biel zębów.
  Ręką zaczesał wpadające do oczu kosmyki w tył i pokręcił głową, w końcu kierując demoniczne ślepia na Nine'a.
  – Tylko mi nie mów, że jak plan nie idzie po twojej myśli, to przestajesz używać głowy, skarbie – powiedział w końcu. Głos miał tak pewny siebie, że również dobrze ton mógłby być trucizną z kłów grzechotnika. – Miałem cię za myśliciela, nie za ulegającego sytuacji brutala – zacmokał, niby to z dezaprobatą, choć gdyby zajrzeć w te lśniące oczy, nie znalazłoby się w nich zawodu, a czystą radość.
  Nie ruszył się na razie z miejsca. Nie zrobił niczego, by wspomóc swojego chwilowego towarzysza zbrodni, jedynie obserwując jego walkę z opinającym szyję materiałem. Sam zaplótł ręce na piersi i tylko wykrzywiał kąciki ust w parszywym uśmiechu.
  Prawdopodobnie nie zrobiłby nic, gdyby nie uderzający w twarz absurd oskarżenia.
  – Zabrać mnie tutaj? – ciemna brew powędrowała ku górze. Marshall postąpił powolny krok naprzód, ale nie krył się w tym ani gram niepewności. Wyglądał raczej jak wilk zmierzający ku bezbronnemu jagnięciu. – To wasza dwójka mnie prowadziła i to wasza dwójka schrzaniła, nawet nie zdając sobie sprawy z momentu, w którym straciliście towarzystwo. Nie możesz go oskarżać o swój błąd.
  Może mówiłby dalej, gdyby nie błysk lufy pistoletu. Everett nie wyglądał na zaskoczonego, w zasadzie jego lico zdradzało, że spodziewał się właśnie takiego scenariusza. Odetchnął powoli i skorzystał z chwili, odblokowując wcześniej wyłuskany z tylnej kieszeni Five'a telefon; ekran delikatnie rozjaśnił ciemność korytarza, a kilka kliknięć wyrwało zadowolone hmknięcie z gardła bruneta.
  Uniósł rękę, z lekkością odepchnął chwilowego współpracownika na bok i wepchnął się na jego miejsce tuż przed pistolet. Nie czekał ani sekundy, od razu podchodząc te kilka kroków naprzód. Zamruczał wyraźnie w momencie, w którym zimna lufa dotknęła jego czoła.
  – Jeśli chciałeś go sponiewierać tak, jak mnie dziś rano, to będę zazdrosny. Myślałem, że takie zabawy zostawiasz tylko między nami – zaśmiał się dźwięcznie, niby to przypadkiem przechylając głowę na bok. Mdłe światło zawieszonej nad nimi lampy uwydatniło spory i teraz już całkiem ciemny ślad. Marshall nie wątpił, że zarówno Five i One wyłapali, o czym mówił i spojrzeli w to samo miejsce. Marshall obrócił telefon w palcach raz, później drugi, jakby w ręce ciążyła mu zwykła zabawka, a nie urządzenie kryjące konto z przesłanymi stoma tysiącami dolarów.
  – Długo wam zajęło szukanie, zdążyłem się zabawić – Spoglądając prowokacyjnie w blade ślepia Nine'a chłopak przemknął językiem po wardze. Wiedział, że białowłosy wyłapie zaczepność tego gestu. – Oto rezultaty.
  Rozświetlona komórka została rzucona w kierunku One'a. Lądując w dłoniach ekranem w górze, ukazała oczom drugiego brata okrągłą sumę pieniędzy. Marshall dokładnie obserwował lico białowłosego. Z początku milczał, ale w końcu wygiął usta, tym razem w pozornie przyjaznym uśmiechu.
  – Może powiesz bratu, jaki dostaliście prezent? A on w końcu pozbiera myśli i zabierze mnie na obiecaną randkę, jestem głodny – Everett przeciągnął się, jakby był na jakimś nudnym wykładzie, a nie w niebezpiecznej sytuacji, która każdego innego sparaliżowałaby w miejscu. On czuł jedynie dreszcz ekscytacji.
  Nie mógł się powstrzymać i ułożył palce na lufie pistoletu, obniżając go nieco. Opuszki przemknęły wzdłuż metalu w bardzo wymowny sposób, gdy chłopak dodawał kolejne zdanie.
  – A po randce może sprawi mi coś ekstra w nagrodę.
Marshall
Nine
26/11/2020, 13:47
Wisząca u sufitu jasna, migająca jarzeniówka wydała z siebie krótkie, niewyraźne brzęknięcie; kabel, na którym wisiała, wydawał się delikatnie kiwać, poddany przemykającemu przez hol chłodnemu powiewowi wiatru. Ten dostawał się do pomieszczenia zewsząd. Ramy obudowanych w skrytce okien przepuszczały każdy chłód.
  Temperatura wydawał się spaść w momencie, gdy głowa dzieciaka odchyliła się odrobinę – wystarczająco, aby zaprezentować pamiątkę po parunastu minutowym spotkaniu. Oddechy, które wcześniej zapełniały ciszę, wydawały się wstrzymać. Five przywarł plecami do drzwi. Jego twarz była blada i wilgotna od stresu, przyłożył dłoń do ust, a grzywka okryła mu oczy. Zakrwawiona, zbrukana bruzda na jasnym ciele nastolatka (która oznaczała się również delikatnym fioletowym odcieniem w okolicach wyraźnych zranień przez zęby) stała się prawdziwa — prawdziwsza niż by chcieli.
  Na krótki moment Five odnalazł wzrok One’a. Ten spoglądał się na niego, jakby sam szukał odpowiedzi w jego niebieskich tęczówkach. Na próżno.
  — Jeśli chciałeś go sponiewierać tak, jak mnie dziś rano, to będę zazdrosny. Myślałem, że takie zabawy zostawiasz tylko między nami.
  W ułamku sekundy kącik warg Nine’a drgnął, ale szybko powrócił do pierwotnej nieruchomej linii. Szczęka ozdobiona kilkudniowym zarostem przekrzywiła się, a oczy odrobinę zmrużyły, śledząc, jak palce małolata łapią odważnie za lufę; na krótką chwilę źrenice prześledziły linię tego niewyraźnego ugryzienia, którego był przecież autorem. Zaciskające się zęby podkreśliły tylko białe ścięgna na jego kościach policzkowych.
  — Zabawne, że o tym wspominasz będąc jeszcze chwile temu w innym towarzystwie.
  Zdziwił się, gdy w wypowiedzianych przez siebie słowach wyczuł nieznane wcześniej… właśnie. No co? Niezadowolenie?
  — Ten gówniarz mówi prawdę — chwilowe zamyślenie Nine’a przerwał One, który w tym czasie swobodnie oparł się o ścianę. Trzymając w dłoni telefon, podniósł wzrok w kierunku swojego brata. — Są na naszym koncie.
  Białowłosy nie spuszczał chłodnego wzorku ze stojącego przed nim małolata; prześledził ruch wątłych palców przesuwających się po bezwzględnej stali. Powracając do roziskrzonych tęczówek dzieciaka, znów przed oczami zamajaczył mu obraz przebiegającego języka, zahaczającego subtelnie o wnętrze przeznaczone do wystrzału. Znów drgnął mu palec na spuście.
  Znów zrobiło się duszno.
  — Ile?
  —Dwieście dolarów.
  Chłód otarł się o jego kark.

 — I ON NA TO, ŻE BĘDZIE MUSIAŁ MI ZAPŁACIĆ PODWÓJNIE, ABYM POZBYŁ SIĘ RÓWNIEŻ JEGO ŻONY!
 Gwałtowny atak śmiechów, jaki rozniósł się z głównego holu, przenikał przez ściany. Z pewnością było słychać je również na zewnątrz. W ciągnącym się w ciemnościach nieznanym nikomu pustkowiu.
Nine uderzył butelką w stół i parsknął nerwowym śmiechem, oblizując lubieżnie wargi.
 — Mam nadzieję, że przesłałeś mu moje najgorętsze pozdrowienia. Jedną kulę trzymałem właśnie dla niego — Lider opadł z powrotem wygodnie na kanapę i klasnął w dłonie. Uśmiechał się szeroko. — Six gdzie alkohol, do kurwy nędzy.
 Six podniósł kratę piwa, a One w tym samym czasie zgarnął łokciem wszystkie butelki, które zdołali już oczyścić do ostatniej kropli. Naczynia upadły na ziemię, niektóre na tyle nie fortunnie, że rozbiły się na pół — co jednak wywołało tylko kolejną salwę śmiechu. Five siedział na ziemi, oparty głowa o kanapę i pocierał nerwowo nos. Na blacie widać było resztki białego, rozmazanego proszku.
 — Szefie — Six trzasnął kratą o blat, a jego zielonkawe, przepite tęczówki wydawały się zabłysnąć fascynacją. — Powiedz mi coś — kontynuował tajemniczo.
 Nine przechyl łeb obserwując go z odległości, by po chwili pochylić się w stronę blondyna i wykrzesać na swoich fałszywych wargach niezdrowy, sardoniczny uśmiech. Zbliznowaciałe, twarde palce sięgnęły do bibułki, szybko i sprawnie zbierając z brudnego blatu zioło i zawijając sobie skręta. Uniesiona brew pozwoliła współpracownikowi otworzyć po raz kolejny usta.
 — Gdzie ten dzieciak? Everett.
 Nine spojrzał w sufit i uchylił wargi; drgały w rozbawieniu. „A gdzie ma niby, do cholery być?” – miała mówić jego twarz w politowaniu, dokładnie jakby powtarzał coś dziecku po stokroć. Six wyprzedził go od komentarza:
 — Załatwił nam kasę…
Nine ściągnął brwi i zaśmiał się nerwowo. Wcisnął fajkę w usta i odpalił szluga.
 — Załatwił, ale to nie oznacza…
 — SZYBKO, KRĘĆCIE TO. TWO PODJĄŁ SIĘ WYZWANIA. PATRZCIE--
 Nine zlekceważył śmiechy i krzyki z boku, wciąż wpatrywał się w Sixa, który wyprostował się i od zabezpieczył kolejną butelkę. Gdzieś za jego plecami przebiegł właśnie Two w samej bieliźnie, krzycząc wniebogłosy.
 — Nie chcesz, abym go przyprowadził?
 Nine odchylił głowę i parsknął. A potem zaniósł się krótkim szalonym śmiechem. Zamknął oczy, a tył głowy oparł o zagłówek kanapy. Dłoń z papierosem oparł o jedno z rozsuniętych kolan, a drugą potarł sobie oczy.
 — Przyprowadził?
 Poczuł, że rzeczywistość niebezpiecznie osuwa się w bok. Przysunął jointa do ust i zaciągnął się. Głosy, które wcześniej wydawały się wyraźne, zaczynały gubić się w odgłosach szkła i szumu tłoczących się w jego głowie myśli. W tej chwili jego głowa była ich pełna.
 — Przyprowadził — powtórzył monotonnie, nieco niewyraźnie; zaśmiał się, wciąż osłaniając dłonią oczy. Szary gęsty dym wydobywał się jego ustami i nosem.
 Na jego źrenice opadła czarna kotara ciemności. Ile już wypił, ile wyjarał? W mroku tym niespodziewanie zamajaczył kawałek odsłoniętego ciała; kawałek wątłego, brzucha. Jego ręka wysuwała się w tamtą stronę, ale i cofała. Jak rażona elektryczną barierą. Niemal czuł ciepło, bijące z tego skrawka.
 Jakim cudem?
  Jakim cudem jego myśli spełzły na ten tor?
Nine
Marshall
26/11/2020, 17:29
  Spodziewał się, że grupa będzie celebrować zwycięstwo. Nie swoje zwycięstwo, ale wciąż zwycięstwo. Nie spodziewał się jedynie, że odgłosy zdecydowanie zbyt pijanych osób dotrą do jego uszu w tak zatrważającym tempie. Sadzil, że ludzie tak wprawieni w boju i życiu na krawędzi będą twardymi zawodnikami w apkogolowej bitwie. A jednak... Zaskoczyli go.
  Nie mógł zrobić nic więcej, jak tylko pokręcić głową w wyrazie dezaprobaty, której i tak nie ujrzał nikt poza tłustym pająkiem w rogu sufitu.
  Z początku nie planował kolejnego wyskoku – w głowie miał tylko odpoczynek po drażniącej nocy i choć kilka godzin snu. Problem w tym, że nawet w kompletnej ciszy miewał z tym problemy, więc zmrużenie oka przy takich wybuchach radości i głośnej muzyce (nawet jeśli przytłumionej ścianami) graniczyło z cudem. Przez jakiś czas próbował odpocząć przez nieruchome leżenie, ale wówczas dopadało go rozdrażnienie.
  W końcu wyprostował plecy i wlepoo jadowite ślepia w zamknięte drzwi.
  Koniec tej dziecinady. Czas na prawdziwą zabawę.
  Noc przyniosła naręcze ciemności, którą wypełniła każdy korytarz i nie rozświetlony żarówką pokój. Dla Marshalla ten mrok był jak słodka pokusa dla dziecka, więc zamknięty od zewnątrz zamek pstryknął niemal bezdźwięcznie, ulegając działaniom dwóch metalowych igieł. Bestia wypełzła z wątpliwego więzienia i zniknęła, wybierajac się na żer. Zlokalizowanie głównego pomieszczenia nie stanowiło najmniejszego problemu, wszak te wesołe okrzyki dobiegały tylko z jednego miejsca w całym budynku.
  Nie od razu oznajmił swoją obecność. Z początku po prostu stał w progu z rękoma skrzyżowanymi na piersi i bokiem opartym o framugę. Obserwował. Przemykał świdrującym spojrzeniem po każdym jednym członku gangu, jakby tylko dzięki temu mógł rozebrać każdego z nich na czynniki pierwsze i wepchnąć pod lupę. Oczywiście jego uwadze nie umknął on. W całej swej niebezpiecznej aurze i...
  Brew nastolatka podjechała do góry.
  Ten krzywy uśmiech zdobiący usta, rozbiegane oczy, rozluźniona postawa i rozbawiony głos, który zwykle obok rozbawienia nawet nie przechodził. Słyszał od niego śmiertelne pogrozki, a nie śmiechu. Dzieciak cmoknął pod nosem zaintrygowany i gdy już miał postawić krok ku swojej ofierze, ktoś inny zdołał wyłapać jego obecność.
  – Znowu ty. Następnym razem sam osobiście przywiąże cię do łóżka, żebyś nie spierdolił – głos One'a był poważny, ale gdzieś za tym grożącym tonem przebijało się coś wesołego. Marshall zerknął ku trzymanej w dłoni butelce i jointowi wciśniętemu między wargi. Ostatni raz spojrzał na swój główny cel i wykrzywił usta w przekornym uśmiechu, podchodząc do drugiego z braci.
  – Widzę, że odmienne preferencje są u was rodzinne. Życzę powodzenia, bo chętnie popatrzę, jak próbujesz – zadziorny pomruk zwieńczył wypowiedź młodego demona. Oceniał sytuację przez krótką chwilę, ogarniał wzrokiem całą resztę towarzystwa; odnotował wszystkie zgromadzone w pomieszczeniu używki i każdą opróżnioną z alkoholu butelkę. Po analizie trwającej ledwie ułamek sekundy, Everett bez żadnego problemu i z zadowolonym pyskiem zajął miejsce na kolanach One'a. – Niemniej jeśli pragniesz mnie bliżej poznać, to kim jestem, by ci odmawiać? – Zaczepny błysk w dwubarwnych ślepiach spotkał się z zaskoczeniem i ostrożnością jasnych tęczówek rozmówcy. Marshall nie dał mu czasu na zastanowienie. Przerzucił rękę przez ramię mężczyzny, zawieszając ją luźno wokół jego karku. Jaskrawe ślepia zmrużyły się niebezpiecznie, a migająca w górze jażeniówka nadała im blasku, który nie mógł leżeć w oczach żadnego człowieka.
  Zagrywka połączona z alkoholem krążącym w żyłach One'a odniosła sukces, bo dzieciak wyginał jeden z kącików ust wyżej, gdy cudza dłoń opadła na jego biodro.
  Młodzieniec parsknął pod nosem. Na krótki moment odwrócił wzrok. Znów spojrzał ku swojej ofierze i towarzyszącemu mu mężczyźnie, który akurat podnosił się z miejsca. Zachwiał się niebezpiecznie, prawdopodobnie od wypitego alkoholu, ale zdołał w ostatniej chwili złapać się stołu i utrzymać równowagę. Dokładnie w tamtym momencie ich spojrzenia się spotkały. Pysk Marshalla nawet nie drgnął w przeciwieństwie do twarzy Sixa, na której wymalowało się zaskoczenie. Od razu obrócił się do szefa i rzucił do niego coś, co zostało zagłuszone przez kolejną salwę śmiechów.
  Dzieciak mruknął coś pod nosem i oparł się wygodniej o tors One'a.
Marshall
Nine
26/12/2020, 20:01
Six oparł się o stół, uprzednio odstawiając zaczętą butelkę obok — na blat. Jego zielonkowate tęczówki błądziły wokół ciemnowłosego dzieciaka zasiadającego bez ceregieli na kolanach One’a. Czy był zaskoczony? Czy miało to jakieś znaczenie? Ilość procentów, która dzisiejszej nocy przelała się przez ich gardła z pewnością wyczyści wszelką pamięć o tym zdarzeniu i to już następnego ranka.
 Chłopak przysunął konspiracyjnie usta w kierunku Nine’a, który wciąż spoczywał na kanapie;wydawał się być niesamowicie rozbawiony.
 — Cóż, wydaje się, że nie będzie to konieczne — powiedział zapijaczonym szeptem, choć plątał mu się język. Odsunął się od Lidera; zapach wypitej niedawno whisky uniósł się i podraznił nozdrza białowłosego — był jak natrętny owad, który nie boi się ruchów dłoni i wciąż przylatuje, brzęcząc po stokroć nad uchem. Szef zabrał dłoń z powiek i otworzył jedno oko, aby przyjrzeć się podwładnemu. Wzrok miał nietrzeźwy, odległy, zatracony w używkach — nie trudno było się domyśleć jaki zamęt może panować w jego głowie. Czy zrozumiał choć jedno z tych słów?
 Six z zaczepnym uśmiechem na wargach spoglądnął ponad jego głowę. Jego oczy wskazały punkt, w który powinien skierować gębę.
 — I chyba znalazł nowe towarzystwo.
 Nie musiał długo czekać na reakcję. Spojrzenie Lidera szybko odnalazło ten ciemny kąt, o którym mówił, a kiedy Six ponownie spoglądnął na nieogoloną gębę przywódcy, wydawał się odczuwać dziwną fascynację; zastanawiał się co kryje to puste, zagadkowe spojrzenie.

 Dłoń One’a spoczęła na biodrze dzieciaka, a palce mężczyzny jakby z braku innego zainteresowania zaczęły z wolna obracać w palcach materiał jego dolnej koszulki. Nawet nie zwrócił uwagi, że ciemne odzienie jakie właśnie ma na sobie należy do jego starszego brata. Kto w takich okolicznościach zdawałby się tym przejmować?
 — Moje preferencje są szersze niż przypuszczasz — powiedział z wolna, obserwując siedzącego na nim dzieciaka. Oparł się wygodnie o fotel i przechylił tajemniczo głowę. — Choć zakładam, że nie to jest powód dla którego zaszczycasz mnie swoją osobą.
 Uśmiech cisnął się mu na usta, jednak nie wydobył z siebie żadnego dźwięku, żadnego śmiechu, choć ten jakby tkwił od dawna w gardle.
 — Czegoś chcesz… — skwitował i przeciągnął sylaby; odsłonił zęby, a oczy zmrużyły się. Białe przydługie pasmo włosów opadło na lewą przystrzyżoną stronę głowy. Palce bawiące się jego koszulką zaczęły podwijać coraz większą część materiału. — Tylko czego…?
 Panujący w pokoju gwar nie cichnął. Muzyka wydawała się dudnić basem w samych skroniach, a półciemność jaka obejmowała pomieszczenie potęgowała wizualne majaki.
 Jaskrawe oczy Marshalla łypały na niego drapieżnie.
 Zrobiło się duszno, od ścian odbijał się szary, gęsy dym z fajek.
 One podniósł wzrok ponad twarz Everetta, a uśmiech, który dotąd był tylko zalążkiem, rozciągnął się na cały szeroki podbródek. Oczy błysnęły porozumiewawczo. Cień przybysza oblał ich sylwetki, a wcześniej przedzierający się spod nieszczelnych okien chłód musnął powoli odkrywające się ciało Marshalla, dokładnie jakby przybysz był lodem, który swoja aurą mroził kości i skórę.
 — Chyba kogoś zgubiłeś, braciszku. Ale spokojnie zająłem się twoją znajdą. Nie narzekała na brak towarzystwa.
 One spoglądnął ponownie na dzieciaka, a niewidzialna dotąd dłoń wyłoniła się za pleców szczyla i objęła młodzieńczy podbródek. Chłodne, skostniałe palce wbiły się w delikatną szyję, odchylając łeb do tyłu eksponując One’owi bladą, gładką szyję i miejsce, które nie okryte żadnym odzieniem odznaczało się purpurowym siniakiem i popękanymi naczynkami. Jeden z palców osunął się w dół — nabrzmiała żyła zapulsowała nerwowo.
 — Kłamie? — męski, chropowaty i wyraźnie podpity głos jaki nagle wydobył się z przepalonego tytoniem gardła, owiał egzoteryczną nutą okolice ucha dzieciaka. Ciepło oddechu musnęło pasma jego włosów — te poruszyły się zaczepnie łaskocząc niedawno podpalone petem lico. Zapach potu, alkoholu i męskich perfum — tych osobliwych. Jedynych jakie Marshall miał okazję zapamiętać. Bez wątpienia wiedział kto jest ich właścicielem. I z pewnością wcale się nie pomylił. Tajemniczy ton kontynuował nisko, wylewając w słowa swój niemiecki akcent: — Czy może faktycznie zajął się tobą dobrze?
 One zatopiony w fotelu z zaciekawieniem obserwował jak Nine przysuwa twarz do ucha tego dzieciaka, jak trzyma go stalową ręką za podbródek, jak niezgolony zarost drapie małoletnią skórę, gdy wypowiada kolejne słowa. Młodszy wziął papierosa w usta i zaciągnął się, a szary dym objął ich ciasne towarzystwo. Palce One’a wydawały się skorzystać z tej sytuacji — podwinęły dręczony materiał wyżej, a palce niby dyskretnie zahaczyły o ciepłą skórę boku Everetta.
 Nine przekrzywił głowę małolata na tyle silnie, że ich spojrzenia się spotkały, a poza rozbawieniem jakie się w nich kryło, Marshall nie był w stanie rozszyfrować nic, nie mógł przewidzieć co się kryło w tych zimnych, nieczułych ślepiach — co knuły. A z pewnością nie był wstanie przewidzieć, że już niebawem druga dłoń Nine’a sprawnie wpełznie pod materiał jego T-shirtu i przedzierając się przez nagie plecy, bez skrupułów przedostanie się na brzuch. Sztywne, męskie palce wydawały się nie być stworzone do dotyku — raniły i zaczepiały nieprzyjemnie swoja zbliznowaciałą, nierówną strukturą.
 — A więc… — Oddech lidera szajki dmuchnął w jego polik. — Jak w końcu było?
Nine
Marshall
26/12/2020, 23:24
   Marshall zaśmiał się gardłowo, trochę mrukliwie, trochę jak bestia, która pochwyciła ofiarę między łapska. Może tak właśnie było, może miał pełne prawa do tej niezachwianej pewności. Na ogół nie przepadał za pijanymi jednostkami. Alkohol ogłupiał, psuł mu szyki, bo pijani ludzi chodzili własnymi ścieżkami i rzadko słuchali. Ale teraz? Patrząc na te gnijące po każdym centymetrze ciała tęczówki i śmiałe gesty, na które żaden z nich nie byłby się w stanie zdobyć na trzeźwo... Dzięki temu mógł przyznać, że istniały wyjątki od reguły.
   Chociażby ten konkretny... Ten sam, który poprzedniego dnia był gotów wyrzucić go na zbity pysk do oddzielnego pokoju i ten sam, który teraz tak śmiało korzystał z okazji, o której bez dodatku alkoholu nawet by nie pomyślał.
   – Szczodrość to cecha, którą potrafię się wykazać, więc oto jestem, zaszczycają cię swoim towarzystwem, jak to pięknie ująłeś – odparł, wcale nie tak subtelnie przemykając językiem po wardze, gdy palce mężczyzny wślizgnęły się pod luźną i zdecydowanie za dużą koszulkę. Podobne zagrywki musiały być u braci rodzinne, bo brunetowi nie umknęło ich podobieństwo. Zarzekali się słowami i czynami, warczeli i okazywali lodowy chłód, by później z tym samym spokojem pchać łapy w miejsca, których przysięgali nigdy nie dotykać. – A skoro już mówimy o rozległych preferencjach, to chętnie posłucham o tych, które właśnie owiałeś tajemnicą. Wiesz jak zdobyć zainteresowanie rozmówcy, nieprawdaż? – Kolejny krótki śmiech zwieńczył wypowiedź dzieciaka. Marshall wiedział jak korzystać z różnych sytuacji, wiedział które miejsca naciskać, by wywołać oczekiwane reakcje. Jedynym problemem obecnego scenariusza mógł się okazać wpływ używek, lecz było to ryzyko, które chętnie podejmował. W końcu zawsze chętnie szukał nowych wyzwań.
   Poprawił się na kolanach mężczyzny, wcale nie tak dyskretnie ocierając się bokiem o jego tors; wygodniejsza pozycja sprawiła, że oparł się w pełni o jasnowłosego. Ręką, którą dotychczas zwieszał luźno wokół jego karku, zgięła się w łokciu, chwycił zbłąkany kosmyk jasnych włosów i okręcił go wokół palca, mierzwiąc fakturę między opuszkami.
   Wargi młodego wilka wykrzywiły się w zadziornym uśmiechu. Prócz rozbawienia grymas krył w sobie jakąś niezidentyfikowaną nutę, której bliżej było do morderczych intencji całej ich grupy, niż dzieciakowo bogatego zarządcy więzienia.
   – Wszyscy czegoś chcemy – zaczął, przysuwając pysk niebezpiecznie blisko twarzy One'a. – Ty na przykład jeszcze wczoraj chciałeś zobaczyć, jak kula przeszywa moją głowę na wylot, a dziś chcesz posunąć się naprzód, podjechać ręką wyżej, złapać za to, za co morale i prawo łapać nie pozwalają. Nie mogę cię winić, wszak ryzyko jest znacznie bardziej ekscytujące od rozwagi – Przy samym końcu zdania niemal dotykał wargami ucha mężczyzny; ciepły oddech owiewał odsłoniętą skórą w sposób równie wyzywający, co dłoń, która coraz śmielej zaglądała pod ciemność ubrania dzieciaka. – Jeśli powiesz wprost, na czym ci zależy, to być może będę w stanie pomóc ci osiągnąć cel – dodał po chwili, w moment po tym, jak ujrzał parszywy uśmiech zdobiący twarz białowłosego.
   Był świadom zbliżającego się niebezpieczeństwa. Wyczuwalny nagle chłód nie mógł być pomylony z niczym innym, więc wargi Marshalla rozciągnęły się na wzór tego, co wykrzywiało usta One'a. Był pewien, że prędzej czy później dojdzie do tej konfrontacji, wszak od początku na to liczył. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nietykalność i brak zainteresowania, o których lider tak bardzo się zarzekał, były dość kruche.
   Złapany za pysk odchylił się nieco w tył, kierując jadowite ślepia na przybyłego towarzysza. Marshall zmrużył nieco ślepia, lecz nawet to nie ujęło im nienaturalnego blasku; w półmroku panującym w rogu pokoju tęczówki skrzyły się jak dwie nastawione na maksa jarzeniówki. W międzyczasie białe zęby wychynęły zza warg w krzywym grymasie rozbawienia.
   – Czy dobrze? Cóż, czas tak szybko minął, że nie jestem w stanie stwierdzić. Do udzielenia satysfakcjonującej odpowiedzi będę potrzebował go znacznie więcej – odparł tak niezachwianie, jakby tylko czekał na użycie tych konkretnych słów. Dym papierosa docierający od drugiego z braci sprawił, że dzieciak zmarszczył nos na niezauważalny ułamek sekundy. Wtedy też cudza dłoń śmielej wpełzła na odsłonięty teraz bok, grzejąc skórę dodatkowym ciepłem. Everett wyciągnął rękę ku twarzy One'a i jednym zwinnym ruchem przechwycił odpaloną fajkę.
   – Robimy się zachłanni, rozumiem – zaśmiał się dźwięcznie, najwyraźniej kierując ten komentarz personalnie do mężczyzny, któremu okupował kolana. Być może była to jego wrodzona zaczepność, a być może coś innego. Coś lub ktoś, kto najwyraźniej nie zamierzał zostawać w tyle.
   Palce sunące wpierw po plecach, później przemykające na brzuch wygięły młodzieńcze biodra delikatnie, wręcz subtelnie w stronę dotyku. Chłopak wsunął skradzionego papierosa między wargi i zaciągnął się powoli, nie pozwalając żadnemu z mięśni drgnąć w niezadowoleniu. Nawet jeśli nie należał do fanatyków tytoniu, to nie zamierzał rezygnować ze stojącej tuż obok okazji. Chmura jasnego dymu buchnęła w twarz Nine'a z jakąś irytującą lekkością.
   – Nie brałem cię za ten typ, skarbie. Jeśli byłeś zazdrosny, wystarczyło powiedzieć, wówczas poświęciłbym ci więcej uwagi – Podczas odpowiedzi celowo przechylił łeb w taki sposób, by przy wypowiadaniu słów niemal otrzeć się ustami o wargi Nine'a. A jednak nie dopuścił do kontaktu, nie dał mu zasmakować tego, czym postanowił go skusić; odsunął pysk i spojrzał tymi szalonymi ślepiami na drugiego brata. Coś w jaskrawych ślepiach rzucało wyzwanie, coś podjudzało i szczuło do podjęcia akcji.
   Wilk czuł się wręcz zobowiązany do wprowadzenia odrobiny chaosu, więc po raz kolejny wyciągnął rękę, powoli i z rozwagą wsuwając ukradzionego papierosa na prawowite miejsce; niewykluczone, że celowo dołożył starań, by oczy lidera wyłapały moment, w którym opuszki muskały fakturę ust One'a.
   – A więc, panowie... – znów zamruczał, znów tym niskim, niemal zwierzęcym tonem. Jedną ręką złapał za materiał koszulki Nine'a i ściągnął go bliżej siebie, palce drugiej wplótł w białe włosy jego brata. – Może zdradzicie mi, czego wy chcecie?
Marshall
Sponsored content